Jakub Kamiński

i

Autor: Cyfra Sport Jakub Kamiński

Wielkie miesiące Jakuba Kamińskiego

Reprezentant Polski rozliczył miniony rok na murawie. O mundialu też padło wiele zdań [ROZMOWA SE]

2023-01-10 6:30

Jakub Kamiński był najmłodszym członkiem naszej ekipy na finały mistrzostw świata w Katarze. Zdołał jednak zapracować na zaufanie trenera Czesława Michniewicza i na mundialu pojawiał się na murawie w każdym z czterech meczów Biało-Czerwonych. W rozmowie z „Super Expressem” podsumował swoje występy, złożył też konkretne deklaracje na najbliższe miesiące.

Ze wszystkich topowych lig europejskich, Bundesliga wznawia pomundialowe granie najpóźniej – dopiero 20 stycznia. Jakub Kamiński, zawodnik VfL Wolfsburg, miał więc po katarskiej wyprawie trochę czasu na odpoczynek, spotkanie z bliskimi i... refleksję nad wszystkim, co spotkało go w 2022 roku. Biorąc pod uwagę fakt, że świętował w nim dopiero 20. urodziny, śmiało rzec można, że przyniósł mu on na gruncie zawodowym wiele wzniosłych rzeczy.

„Super Express”: - Najdziwniejszy rok w życiu za panem?

Jakub Kamiński: - Na pewno najbardziej stresujący, ale i taki, który pozwolił spełnić marzenia.

- No to od tych marzeń zacznijmy...

- Zagrałem na mundialu – to po pierwsze. Wcześniej wywalczyłem sobie miejsce w podstawowym składzie Bundesligi. No a jeszcze wcześniej – co miało dla mnie ogromne znaczenie – wraz z kolegami zdobyłem mistrzowski tytuł dla Lecha na stulecie klubu. Ciężko będzie taki rok powtórzyć.. Nie tylko z tytułu wymienionych już osiągnięć, ale także moich „liczb”: bramek, asyst...

- A skąd u pana słowo „stres” w podsumowaniu roku?

- Raz – bo przecież losy mistrzowskiego tytułu z Lechem ważyły się niemal do końca. Po drodze przegraliśmy finał Pucharu Polski, na moment straciliśmy też pozycję lidera tabeli. Bałem się – autentycznie się bałem, bo bardzo mi zależało na tym tytule! - że nie zdołam zdobyć żadnego trofeum z Lechem. A przecież byłem związany z tym klubem siedem lat: cztery w akademii, trzy w pierwszym zespole. Zagrałem w nim ponad sto meczów, w tym te w europejskich pucharach, a odchodząc z „Kolejorza” mogłem zostać z pustymi rękami! Na koniec jednak się udało, choć – powiem szczerze – to były naprawdę stresujące tygodnie dla mnie. Drugim momentem z dreszczykiem emocji i niepokoju było wejście do szatni Wolfsburga.

- Ale wiedział pan o tym już pół roku wcześniej!

- Jasne, przygotowywałem się długo na ten moment. Ale przecież to zawsze nowy kraj, nowa liga, nowy język, nowe towarzystwo. Wszystko było dla mnie nowe, łącznie z elementami sportowymi – na przykład intensywnością treningów. Dziś mogę powiedzieć: „udało się”, bo przecież gdy na początku października wywalczyłem sobie miejsce w podstawowej jedenastce VfL, nie oddałem go już do końca rundy. Tyle że efektem tego był... kolejny stres.

- Niech zgadnę: związany z mundialem?

- No tak. Zagranie na mundialu w wieku 20 lat – coś niesamowitego. Na dodatek – we wszystkich czterech meczach, w tym w dwóch – w wyjściowym składzie. Spełnienie marzeń – jak powiedziałem, ale też związane z ogromnymi nerwami.

- A czwartego momentu stresu nie było 29 grudnia, kiedy prezes PZPN ogłosił publicznie, że trener, który postawił na pana w mundialu, już nie będzie pracował z reprezentacją?

- Takie decyzje są stałym elementem futbolu. Trenerowi Michniewiczowi ja osobiście dziękuję za powołania do kadry młodzieżowej i za to, że uwierzył we mnie również i w kontekście mundialu. Trzymam za niego kciuki w jego dalszej karierze trenerskiej.

- W Wolfsburgu – zwłaszcza po wywalczeniu miejsca w jedenastce – grał pan jednak trochę inną piłkę, niż w reprezentacji na mundialu: bardziej odważną, bardziej ofensywną.

- Wszyscy widzieli, że mieliśmy na mistrzostwach wiele zadań głównie defensywnych. Zwłaszcza skrzydłowi mieli trudną rolę, pracując w tyłach. Po odbiorze każdorazowo musieli przebiec 60-70 m, by znaleźć się w okolicach pola karnego rywala i spróbować oddać strzał czy stworzyć sytuację. To nie było łatwe zadanie. W Wolfsburgu gramy wysokim pressingiem, bliżej bramki rywala. Mam dużo częściej okazję do włączania się w akcje ofensywne – jest to na pewno inna gra. Trochę mi tej „mojej” gry – czyli na przykład wyjścia na wolną pozycję, wykorzystania mojej szybkości – w naszych mundialowych występach brakowało.

- Rozumiem, że polską reprezentację na taką odważniejszą grę stać?

- Każdy kibic chce oglądać naszą reprezentację stwarzającą sytuację, kreującą okazje bramkowe i dużo emocji. W piłce chodzi o to, by strzelać bramki. W kadrze mamy zawodników grających w świetnych klubach europejskich. Nie mamy się czego wstydzić, naszą drużynę stać na ładne i ofensywne granie – zwłaszcza z drużynami, z którymi zagramy w eliminacjach do mistrzostw Europy. Liczę na to, że w meczach z takimi przeciwnikami przez większą część jednak będziemy prowadzić grę, a może wręcz dominować.

- Nie znamy jeszcze nazwiska nowego selekcjonera. Rozumiem jednak, że liczy pan na to, iż w swoim notesie będzie on miał zapisane nazwisko „Kamiński”?

- Na pewno będę na to mocno pracował. Zresztą choć mam dopiero w CV osiem reprezentacyjnych gier, połowę z nich zaliczyłem na mundialu. Więc dla nowego selekcjonera – ktokolwiek nim zostanie – już chyba nie będę anonimowym zawodnikiem. To jest mój główny cel, główne wyzwanie na nowy rok: stanowić o sile reprezentacji. Chcę odegrać fajną rolę w eliminacjach do finałów EURO 2024, a w piłce klubowej – zakwalifikować się z Wolfsburgiem do europejskich pucharów.

- Eliminacje otwieramy kluczowymi – jak się wydaje – meczami z Czechami i Albanią. Ile punktów – po ledwie dwóch-trzech wspólnych treningach pod okiem nowego selekcjonera – zdobędziemy?

- Pierwsze dwa spotkania rzeczywiście są kluczowe, aby wywalczyć sobie pozycje lidera i zrobić duży krok w stronę Euro. Kibice jednak będą oczekiwać od nas nie tylko awansu, ale i pierwszego miejsca w grupie, zdobytego po zwycięstwach w dobrym stylu. Nie mogę więc zakładać innego scenariusza, niż zdobycie kompletu punktów w tych marcowych grach. Ja wiem, że będzie nowy selekcjoner, że nie będzie mieć zbyt wiele czasu na pracę. Ale przecież to my, piłkarze, wychodzimy na boisko. To od nas wszystko zależy, to my decydujemy o losach meczu.

- Wróćmy jeszcze na chwilę – choć już w innym kontekście – do mundialu. Z poprzedzającego go towarzyskiego spotkania z Chile przywiózł pan bratu koszulkę jego ulubieńca, Arturo Vidala. A jakie „łupy” znalazły się w bagażu z Kataru?

- Mam koszulkę Antoine'a Griezmanna i Adriena Rabiota.

- A z rywalizacji z Argentyńczykami?

- Zaraz po gwizdku zbiegli do szatni, więc akurat argentyńskiej koszulki nie przywiozłem. Trochę szkoda...

- Ale przeciwko Leo Messiemu pan zagrał, a to było jedno z marzeń...

- Tak, owszem. Na boisku nie było czasu, by o tym myśleć. Ale została w głowie myśl, że jednak zagrałem przeciwko – być może – piłkarzowi wszech czasów. Wcześniej oglądałem go tylko w telewizji. Sposób, w jaki samodzielnie kreuje grę swej drużyny, jest niesamowity.

- Zaraz potem była konfrontacja z Francją i innym wielkim graczem. Jak wrażenia z rywalizacji z Kylianem Mbappe?

- Niewiarygodne jest to, że – moim zdaniem – wcale nie grał przeciwko nam wielkiego meczu, a skończył go z asystą i dwiema bramkami. To przyszłość piłki na długie lata; futbol będzie bazować przede wszystkim na szybkości i dynamice.

- Miał pan okazję choć raz pościgać się z nim?

- Nie, częściej spadało to na Matty'ego Casha. A mówiąc żartobliwie: szkoda, że ja okazji do takiego pojedynku z Mbappe nie miałem. Może bym przebił barierę 35 kilometrów na godzinę? Do tej pory najlepszy wynik, jaki mi zmierzono, to chyba 34,9 (śmiech).

Jakub Kamiński po meczu z Walią
Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze