Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że wszystko jest przesądzone i następcą Zbigniewa Bońka zostanie… Marek Koźmiński. Kandydowanie ogłosił jeszcze na początku 2020 roku, długo był jedynym chętnym na objęcie schedy po „Zibim”. W okresie pandemicznym nikt o wyborach nie myślał, a nawet kiedy Kulesza ogłosił kandydowanie, jego szanse oceniano na mikre. Były prezes Jagiellonii Białystok nie błyszczał w mediach, ale od razu wziął się za czarną robotę, czyli rozmowy z delegatami. Ruszył w teren, przekonywał do siebie lokalnych baronów jednego po drugim. Udało mu się to na tyle, że dziś zgromadzenie co najmniej 60 głosów poparcia nie będzie trudne. Mało tego – wygląda na to, że zwycięży z miażdżącą przewagą. Jak się dowiedzieliśmy, w ostatniej chwili od kontrkandydata Kuleszy, Marka Koźmińskiego, mieli odwrócić się żelaźni przyjaciele. Radosław Michalski (Gdańsk) czy Paweł Wojtala (Poznań) mieli przejść na stronę Kuleszy. Koźmińskiego podobno pogrążyło to, że za plecami popleczników zaczął szukać porozumienia z Kuleszą. Którego przecież jeszcze niedawno mocno krytykował.
- Ubolewam nad tym, że do dziś nie doszło do jakiejś publicznej konfrontacji przed mediami, czyli przed kibicami i środowiskiem. Dziennikarze zadaliby trudne pytania, a my musielibyśmy się z nimi zmierzyć – mówił „Super Expressowi” Koźmiński. Debaty nie było, będą za to wystąpienia kandydatów podczas środowego zjazdu PZPN. Plotkuje się, że właśnie podczas przemowy rezygnację z kandydowania złoży Koźmiński. Ale nawet jeśli tak się nie stanie, zostanie zmiażdżony podczas głosowania. Chyba, że „ostatnia noc” przyniesie prawdziwe trzęsienie ziemi…