Równie szpetnego sposobu przegrania wygranego meczu też już dawno nie ogladano. Powiedzmy sobie szczerze - Polacy z Chorzowa i Polacy z Bratysławy, to były dwie różne drużyny. Ta druga miała połowę sił pierwszej, męczyła się niezmiernie w walce z dość chamsko faulującymi rywalami, boisko było śliskie, akcje się nie kleiły, piłka uciekała w auty.
Ale team Beenhakkera był wyraźnie LEPSZY i skromna wygrana mu się należała. Wystarczyła minuta - głupi błąd Boruca, potem jeszcze głupszy kiks Dudki i po herbacie. 85 minut harówki i 3 punkty odleciały.
Sam wpadłem w zachwyt po meczu chorzowskim. Bratysława pozwoliła mi wrócić do przytomności i trzeźwej oceny. Nie mamy WIELKIEJ drużyny. Mamy drużynę, którą od czasu do czasu, przy ogromnej mobilizacji stać na WIELKĄ grę. A potem na coś tak małego i spartolonego jak końcówka spotkania ze Słowacją...