"Super Express": - „Krajowy czy zagraniczny?” - to pytanie nie tylko o nazwisko nowego selekcjonera, którego wciąż nie znamy, ale i o strategię rozwoju reprezentacji. A jak pan odpowiedziałby na nie?
Zdzisław Kręcina: - Półtorej dekady temu angaż pierwszego – nie mówię tu o zamierzchłych latach 50. i 60. - obcokrajowca do prowadzenia polskiej reprezentacji przyniósł pewien „rozruch” naszego futbolu. Mówię oczywiście o Leo Beenhakkerze i jego pierwszej kadencji, zakończonej awansem do EURO 2008. Po podpisaniu drugiej umowy sprawy związane z reprezentacją nie wyglądały już tak dobrze. Paulo Sousa też miał w nosie ligowe spotkania w Polsce. Nie chciałbym, żeby taka sytuacja się powtórzyła; by ewentualny selekcjoner z zagranicy oglądał kadrowiczów tylko w TV albo goszcząc od czasu do czasu na stadionie w którejś z zachodnich lig; by wpadał do nas na 2-3 dni przy okazji meczu międzypaństwowego i... tyleśmy go widzieli.
- Tymczasem wygląda na to, że faworytem władz związkowych jest właśnie cudzoziemiec: Andrij Szewczenko. Co pan na to?
- Zwycięstwo drużyny prowadzonej przez Ukraińca na stadionie w Moskwie z pewnością smakowałoby wspaniale; nam i jemu. Oby tylko rozmów z PZPN nie traktował on jako karty przetargową w swoich negocjacjach z Genoą...
Bayern szykuje się do odejścia Lewandowskiego? Wycenili Polaka, mają za to kupić następcę
- Zarabiał tam podobno 2,5 mln euro rocznie. Stać nas na „przejęcie” takiego kontaktu?
- Z kosztami jego asystentów daje to już pewnie ze trzy miliony euro. Oczywiście, pewnie pokryją to sponsorzy; Beenhakkerowi związek też płacił pensję trenera klubowego, a oni dokładali resztę. Pytanie tylko, czy dziś naprawdę warto szukać człowieka aż za takie pieniądze? Moim zdaniem – nie. W tej chwili, dwa miesiące przed barażami o mundial, nie powinniśmy myśleć o selekcjonerze w kategorii następnych lat i eliminacjach, bo zdewaluuje się nam myśl o tym, co trzeba zrobić w marcu tego roku. Potrzebny nam „zadaniowiec”; ktoś, kto natchnie zespół na te 90, a w dalszej perspektywie – na 180 minut zwycięskiej walki.
- Ma pan kogoś konkretnego na myśli?
- Miałbym – gdyby był dziesięć lat młodszy. To – moim zdaniem – mistrz świata w kategorii dokonywania niemożliwego. Czego by się nie tknął, kogo by nie prowadził, kończyło się to występem na mundialu. Nazywa się Bora Milutinović. Poznałem tego gościa. Jestem pewien, że jeszcze dekadę temu powiedziałby krótko: „Dwa miesiące? Mnóstwo czasu. Dacie milion „papierów” i pojedziecie do Kataru. A jeśli będziecie chcieli, żebym popracował dłużej, możemy pogadać po barażach”. I za dwa tygodnie pewnie już by wiedział, w jakim składzie trzeba zagrać na Łużnikach.
- Bora – jak słusznie pan zauważył – już na emeryturze. W Polsce takich „zadaniowców” nie mamy?
- Owszem. Pamiętacie, jak w 2010 Panathinaikos w kryzysowej sytuacji wziął – na jeden mecz, do przełamania złej passy – Jacka Gmocha? I Jacek to zrobił! Przydałby się nam więc jakiś „młodszy Gmoch”. I mam kogoś takiego; kogoś, kto w ciągu kilku godzin spędzonych w samolocie w trakcie powrotu z losowania grup eliminacyjnych do mundialu opracował całą strategię przygotowań do nich, a potem skutecznie wcielił je w życie: myślę o Jurku Engelu. A jeśli by nie chciał, to jest jeszcze Paweł Janas.
- Pan to wszystko mówi na serio?
- A skąd ta wątpliwość? Obaj panowie mają wielką zdolność błyskawicznego „układania klocków”, a tego dziś nam najbardziej potrzeba. Mamy określoną grupę ludzi w kadrze i cudownie jej nie odmienimy. Potrzeba nam kogoś, kto do maksimum wykorzysta jej potencjał. „Fajtera”, który tchnie w nią nadzieję i wolę walki: „Jedźcie i zdobądźcie Moskwę”.
Kolejny reprezentant Polski w Premier League? Włodarze znanego klubu pytają o Drągowskiego
- Obu panów od lat nie ma już na trenerskich ławkach!
- Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia; równie dobrze nadałby się Piotrek Nowak; hazardzista – w dobrym rozumieniu tego słowa – i „kozak” na ławce. Po latach spędzonych w Ameryce ma charyzmę i mentalność zwycięzcy, która teraz jest nam najbardziej potrzebna. Tyle że właśnie podjął się roboty w Białymstoku...
- To jeszcze pytanie najprostsze z możliwych: mamy w ogóle szanse w Moskwie?
- Tak – przy dokonaniu drobnych korekt w kadrze powoływanej przez Sousę. Damy radę, pod warunkiem, że zrezygnujemy z jego niektórych „wynalazków” i z paru boiskowych „człapaczy”.