Bartosz Bereszyński

i

Autor: Cyfra Sport Bartosz Bereszyński

Polskie losy

Reprezentant Polski nie takim przeciwnościom losu stawiał czoła. Przemysław Bereszyński o sytuacji syna w Napoli [ROZMOWA SE]

2023-02-10 11:09

To był jeden z najgłośniejszych polskich transferów w zimowym okienku transferowym. Bartosz Bereszyński z walczącej o utrzymanie w Serie A ekipy Sampdorii przeniósł się do bezapelacyjnego lidera rozgrywek, Napoli. Choć od przeprowadzki minęło już kilka tygodni, reprezentant Polski wciąż czeka na ligowy debiut w nowej ekipie. - Wiem, jak syn reaguje na posadzenie na ławce – mówi „Super Expressowi” ojciec piłkarza, Przemysław Bereszyński.

On sam był ligowcem – i to całkiem solidnym (235 gier w ekstraklasie) oraz utytułowanym (trzy tytuły mistrzowskie w szeregach Lecha). I doskonale zna charakter i ambicje Bartosza. Wie, że pucharowy występ w niespodziewanie przegranej potyczce z Cremonese tych ambicji nie zaspokaja. Może w niedzielę, kiedy Napoli znów zagra z tym właśnie rywalem, tym razem o punkty, „Bereś” i w lidze odnotuje występ w koszulce neapolitańczyków?

„Super Express”: - Bardzo przeżył pan zmianę barw przez syna? Dołączenie do wielkiego klubu?

Przemysław Bereszyński: - Każde przenosiny wiążą się z wielkimi emocjami. Ale wiem, że Bartek – będąc już doświadczonym piłkarzem - nie ma problemów z wchodzeniem w nową grupę, z aklimatyzacją. Więc jestem pewien, że i tym razem poradzi sobie z tym doskonale.

- Pytam o te emocje, bo wszystko trwało dość długo...

- Od samego początku informacja, przekazywana przez menedżera, była jasna: Napoli chciało Bartka w roli zmiennika na okres pół roku, z opcją wykupu. Bartek zastanawiał się tak naprawdę jedynie nad „logistyką” tej przeprowadzki, czekał też na dogadanie się obu klubów w tej sprawie. Negocjacje faktycznie były długie. Pierwotnie Bartek miał nie jechać na zgrupowanie z Sampdorią, tylko mieć trochę więcej wolnego i 27 grudnia stawić się na badaniach. Natomiast w pewnym momencie te plany się „wywróciły”. Pojechał więc na obóz z dotychczasowym klubem i... dobrze się stało; w spokoju przygotowywał się do nowej rundy.

- Dużo rozmawialiście przed „dopięciem” transferu?

- Może gdybyśmy mieli trzy-cztery opcje, taka dyskusja byłaby potrzebna; rozważalibyśmy stosowne argumenty w przypadku każdego z klubów. Natomiast pojawił się od razu klub z górnej półki i każda inna oferta – a konkretnych zabrakło – byłaby tą przegrywającą z propozycją Napoli. Bartek bardzo chciał z niej skorzystać. Taki klub, jak Napoli, jest magnesem. Marzeniem każdego piłkarza jest gra w takim klubie.

- Napoli oznacza dużo większą konkurencję o miejsce w składzie...

- Braliśmy pod uwagę to, że Bartek może mieć problem z regularnym graniem. Wchodził do zespołu kompletnego; ma być uzupełnieniem, gwarancją odciążenia niektórych piłkarzy. Nie jest jednak powiedziane, że los się do niego nie uśmiechnie, że nie uda się wskoczyć do składu i pograć więcej. Ale nawet gdyby nie pograł zbyt wiele, sam trening w takim otoczeniu plus mecze, które będą w jego zasięgu, pozwolą mu – moim zdaniem – dobrze się rozwijać i w czerwcu myśleć o przyszłości z zupełnie innym nastawieniu.

- Był gotowy na twardą rywalizację?

- Jak najbardziej. Nie jest dziś młodym, bezradnym chłopakiem, siedzącym gdzieś w kącie w szatni. Nie odbije się od ściany.

- A jeśli siedzenie na ławie jeszcze trochę potrwa?

- Wiem, jak syn reaguje na posadzenie na ławce. Był taki okres w Legii – za trenera Stanisława Czerczesowa – kiedy z jakichś dziwnych względów na syna nie stawiano. Nie obrażał się wtedy, tylko „góry przenosił” na treningu i zasuwał od „szesnastki” do „szesnastki”, by ten trend odwrócić. Potem przyszedł trener Jacek Magiera, Legia zagrała w Lidze Mistrzów i nagle wszystko u Bartka eksplodowało. Widzieliśmy też przedmundialowy mecz z Chile, który zaczynał na ławce. Zmianą, którą dał, wygrał sobie miejsce w jedenastce na mistrzostwach – i wiemy wszyscy, jak się tam zaprezentował.

- Często rozmawia pan z synem o jego boiskowych występach?

- Przed meczem co najwyżej wysyłamy sobie SMS. Ale po spotkaniu, jak już Bartek trochę się ogarnie, nigdy nie zapomni o telefonie do mnie. A ja zawsze niecierpliwie czekam na tę rozmowę, by usłyszeć jego wrażenia z meczu.

- Syn spędził 6 lat w Sampdorii. Jest dziś innym – lepszym – piłkarzem niż w momencie wyjazdu?

- Życie piłkarskie w Polsce nie dało mi nigdy świadomości, jak wielkim wyróżnieniem może być wyjazd do takiej ligi, jak Serie A. Kiedy zasiadałem na trybunach w Genui czy innych włoskich miastach i widziałem, jak wielcy piłkarze się rozgrzewają po obu stronach boiskach, widziałem ich jakość, widziałem młodych zawodników w rozgrywkach Primavery, ciarki mi po plecach przechodziły. „Gdzie ten Bartek się znalazł?” - pytałem sam siebie. A potem – widząc jego rozwój, choć przecież wyjeżdżał już jako zawodnik ukształtowany, 24-letni – dziękowałem losowi, że dostał jeszcze szansę boiskowej nauki. Bez Sampdorii to być się nie udało. Dobrze, że nie trafił od razu do klubu bardziej renomowanego, tylko właśnie do zespołu środka tabeli, choć mającego przez wtedy pucharowe ambicje. Odpowiedni klimat, świetne miejsce do rozwoju... Nawet jeżeli dziś drużyna z Genui walczy tylko o utrzymanie, Bartek – ale ja też! - zawsze będzie ją darzył wielkim sentymentem, co zdążył już zresztą publicznie powiedzieć.

- Czy jednak trochę nie za późno dostał szansę wejścia na ten poziom „top”? W końcu 30. urodziny już za nim...

- Pozycja obrońcy nie jest rozgrzana do czerwoności; o tych zawodników kluby się nie zabijają, woląc ściągać raczej piłkarzy kreatywnych, mających wpływ na zdobywanie bramek. Bartek oczywiście wypracował sobie renomę w barwach Sampdorii, ale też – z upływem lat – coraz częściej patrzono na niego inaczej niż na 17- czy 20-latka, którego można jeszcze „ułożyć” na boisku w zależności od potrzeb drużyny. A jednak solidność Bartka przez te lata spowodowała, że pojawiały się zapytania ze strony Interu czy Romy, choć na konkretną propozycję się nie przełożyły. Ale ta drabinka – której zwieńczeniem jest teraz Napoli – była „należycie etapowa”. Nic nie działo się z przerostem ambicji. Moment, w którym musi się mierzyć z dużą konkurencją w wielkim klubie, przyszedł we właściwym czasie.

- „Duma” - powtórzył pan to słowo parę razy w jednym z wywiadów po mistrzostwach świata w Katarze. To u pana dominujące uczucie po mundialu?

- Duma z postawy Bartka - jak najbardziej. A generalnie? Powiem tak: marzyliśmy jako kibice, żeby naszym udało się coś osiągnąć. Wyjście z grupy – po 36 latach przerwy – odebrane zostało więc jako sukces. A ja czuję niedosyt.

- Dlaczego?!

- Że zadowoliliśmy się wyjściem z grupy. Potem chodziło już tylko o zagranie pięknego meczu, by wszyscy byli usatysfakcjonowani.

- Miał pan wrażenie, że takie myśli towarzyszyły zawodnikom?!

- Tak. Myślę, że chyba mentalnie nie przygotowaliśmy się najlepiej do tej imprezy. Zagrali dobry mecz z Francją, bo już zeszła z nich presja związana z koniecznością wyjścia z grupy, ale... chyba nie do końca wierzyli w możliwość sprawienia sensacji. Gdybym ja miał okazję wyjść na takie spotkanie, pewnie bym trochę bardziej powalczył z tymi Francuzami o ową niespodziankę. Zabrakło mi – patrząc na ten mecz – wrażenia, że jest to grupa ludzi, którzy nie mają nic do stracenia, więc są w stanie zrobić coś, dzięki czemu wszyscy fani przecieraliby oczy ze zdumienia.

- Wierzy pan jeszcze w to, że Bartek w reprezentacji zagra wreszcie na swej koronnej pozycji, a nie - „z konieczności” - na lewej stronie defensywy?

- Myślę, że czasem w reprezentacji nie potrafiliśmy zarządzać tym dobrobytem, który mamy. Skoro Bereszyński zbierał pochwały za swoją grę na mistrzostwach świata na „nie swojej” pozycji, to jak rewelacyjnie mógłby zagrać na prawej obronie, gdybyśmy mu taki komfort dali? Może trzeba było szukać jeszcze intensywniej kandydata na lewą stronę defensywy, a nie z góry założyć, że zagra tam Bartek? Był moment w przeszłości, w którym mówiono o Bartku jako o następcy Łukasza Piszczka na prawej obronie. Dziś nawet on sam już inaczej na to patrzy...

Sonda
Czy Bartosz Bereszyński powinien dostać powołanie od Fernando Santosa?
Najnowsze