„Super Express”: – Po ostatnim meczu turnieju w Turcji przeważało u pana rozczarowanie czy zaskoczenie?
Nikola Grbić: – Dominowało rozczarowanie. Nie mogę powiedzieć, że zaskakuje mnie porażka z tak mocnym zespołem jak Słowenia, w dodatku walczącym o kwalifikację olimpijską. Nie było trudno przewidzieć, jakie będzie nastawienie Słoweńców, spodziewałem się, że tak się zaprezentują. To nie była zresztą najlepsza siatkówka, na jaką ich stać, ale my na tym tle nie byliśmy nawet blisko tego, co potrafimy. Mówię o całym zespole, nie o poszczególnych graczach. Historia się powtarza, proszę sobie przypomnieć ostatni mecz pierwszego turnieju Ligi Narodów w Japonii w ubiegłym roku, który przegraliśmy z Serbią (0:3, ostatni set do 14 – red.). Wracając do porażki ze Słowenią, boli mnie przede wszystkim styl, a nie sam rezultat. Można przegrać, ale nie w taki sposób.
Grbić potężnie wkurzony na siatkarzy! Takiego startu meczu selekcjoner się nie spodziewał
– Gdzie szukać powodów, skoro mieliście nawet dzień przerwy przed tym meczem?
– Graliśmy w Antalyi trzy dni z rzędu, to nie jest łatwe, ale daliśmy sobie radę. W wolnym dniu odbyliśmy jeden dwugodzinny trening z siłownią, ale był czas na regenerację. Nie można tu szukać wymówek. Dlaczego tak się stało w meczu ze Słoweńcami, trudno na gorąco powiedzieć. Po spotkaniu powiedziałem siatkarzom o tym, czego oczekuję i jak powinni sobie radzić w podobnych sytuacjach. To jest bowiem jedyny pozytywny aspekt całej sytuacji. Nauczymy się, co robić w przyszłości, gdy coś takiego się przytrafi, by nie popełniać tych samych błędów. Nie ma oczywiście gwarancji, że zawsze się wygra i że nic takiego się nie zdarzy znowu, ale trzeba robić wszystko, by temu zapobiegać. Chodzi o to, by przeciwnik czuł, że nie będzie mu z nami łatwo. Ta nauka nie powinna pójść w las.
Podstawowy siatkarz kadry jasno o igrzyskach: Zwykłym występem nikt się nie zadowoli
– Przemieszał pan składem mocno w trakcie spotkania ze Słoweńcami, ale nic nie pomagało.
– Próbowałem rotować atakującymi, przyjmującymi i znaleźć kogoś, kto wszedłby na poziom, jaki prezentowaliśmy w poprzednich trzech meczach w Turcji. Bołądź nie wszedł dobrze w mecz, Butryn miał problemy przez cały turniej, Śliwka i Bednorz też nie byli sobą. Całemu zespołowi brakowało energii, nie tylko jednemu, czy drugiemu zawodnikowi. W takiej sytuacji trenerowi ciężko zrobić coś, co diametralnie zmieni przebieg gry.
– Ten brak energii wynikał z przemęczenia?
– To był przede wszystkim problem mentalny, nie uważam, by to była kwestia fizyczna. To młodzi gracze, oni nie potrzebują nie wiadomo ilu dni na odpoczynek czy dojście do siebie. Jeśli spojrzymy na zmęczenie, to powinniśmy je raczej widzieć u Słoweńców, którzy w Turcji dwa mecze kończyli tie-breakami. Większość ich siatkarzy wystąpiła w obu. U nas dochodziło do wielu zmian w ciągu trzech pierwszych dni, każdy dostał czas na parkiecie i szansę na regenerację, dlatego nie sądzę, by „fizyka” odegrała tu rolę.
– Patrząc na przebieg całego turnieju, w którym wygraliście trzy z czterech spotkań, jakie generalne wnioski pan wyciąga?
– Celem głównym była poprawa poziomu gry każdego zawodnika, który jest w kadrze. Po drugie, sporo się dowiedziałem o każdym graczu, bo zmierzyliśmy się z trudnymi rywalami i w trzech pierwszych dniach osiągnęliśmy, co chcieliśmy. Sporo było pozytywnych sygnałów. Mamy się poprawiać krok po kroku. Będziemy pracować dalej, choć wiadomo, że w kolejnym turnieju zajdą zmiany personalne w składzie. Nie chcę teraz mówić o konkretnej liście, zanim ją poda związek, ale część graczy pojedzie na mecz towarzyski do Suwałk (29.05 z Ukrainą – red.), część znajdzie się w składzie na drugi turniej w Japonii, część zostanie w Spale, pracując i będąc w gotowości na trzecie zawody Ligi Narodów.
Bartosz Bednorz w półnagiej wersji rozpalił zmysły fanek. Siatkarz musiał to wykorzystać
– Kibice po każdej imprezie lubią spekulować: ten gracz jest bliżej igrzysk, tamten się od nich oddalił. Patrzy pan na turecki turniej pod tym kątem?
– Jedno mogę powiedzieć na pewno: każdy robi wszystko, by się znaleźć w składzie olimpijskim. Jestem zadowolony z tego jak się prezentują na treningach, jak się zachowują, bez względu na przypisaną im rolę. Nie będę spekulował o nazwiskach, to nie byłoby stosowne. Jesteśmy poza tym na początku drogi, z jednej strony jest dość wcześnie, z drugiej nie ma może aż tak wiele czasu na podjęcie konkretnych decyzji. Są również gracze, których jeszcze nie widzieliśmy w akcji i choćby z tego powodu rozprawianie, kto jest bliżej igrzysk, a kto dalej, nie ma wielkiego sensu. Nikomu by to nie pomogło, gdybyśmy rozmawiali na zasadzie: w tym tygodniu się oddalił, ale w kolejnym jest bliżej. Ja w każdym razie tak nie będę robił.
Koniec pięknej passy Polaków! Słowenia za mocna dla biało-czerwonych. Przypomniały się koszmary
– Domyślam się, że w polskich warunkach trudno sobie wyobrazić sytuację, w której na samym początku sezonu selekcjoner ogłasza skład olimpijski, tak jak to zrobiono w USA?
– W wielu zespołach, które jadą do Paryża, mógłbym już dzisiaj wskazać dwunastkę i dużo bym się nie pomylił, może przy jednym czy dwóch nazwiskach. Druga rzecz: jeśli ekipa, z którą graliśmy w Antalyi była drugą najlepszą, jaką mogą wystawić Amerykanie, to sądzę, że oni mają problem. Jeżeli spojrzymy na to, z ilu zawodników można budować polską drużynę, w jak mocnych drużynach oni grają i jak się prezentują na boisku, robi się oczywiste, że szybka i jednoznaczna selekcja optymalnego składu nie jest możliwa. A na pewno ja nikomu nie powiem: możesz być spokojny, na sto procent jedziesz do Paryża. Raz, że muszę brać po uwagę potencjalne kontuzje, a dwa, przy takiej jakości, jaką mamy, wybieranie drużyny na wczesnym etapie sezonu nie miałoby sensu. Słowenia, Włochy, USA, czy Japonia mają siedmiu, ośmiu graczy w trzonie zespołu i jeśli tylko jeden wypada z tego zestawienia, zaczynają się olbrzymie problemy. Polska dotarła do finału mistrzostw świata, grając bez Leona i Hubera, a pod nieobecność Kurka i Bieńka wywalczyła kwalifikację olimpijską. Nasza ławka jest bardzo długa i mocna. Wybór jest tym trudniejszy dla mnie, a mimo to pragnę go dokonać tak szybko, jak to będzie możliwe. Chciałbym, by ci wskazani mogli w spokoju szykować się do olimpijskiego wyzwania, bez dodatkowego stresu oczekiwania na decyzję. Wtedy skupią się na tym, co najważniejsze.
– Ustalił pan już datę wyboru drużyny na igrzyska?
– Mam pewne założenie, ale zdarzało mi się już zmieniać plany, więc nie chcę teraz niczego twardo ustalać. Pomysł jest taki, by nastąpiło to po trzecim turnieju Ligi Narodów w Słowenii (19–23 czerwca – red.).
– Czyli podczas finałów w Łodzi zobaczymy w akcji skład olimpijski?
– Nie do końca, bo w Łodzi mogę wystawić czternastkę, a nie dwunastkę jak w igrzyskach, ponadto mogę dodać trzy nazwiska do tej czternastki wybranej na finały Ligi Narodów. Nawet bowiem, jeśli już będę miał wybranych dwunastu, to zyskałbym dodatkowych zawodników w razie potrzeby czy kontuzji. Nie mogę prowadzić treningów tylko z dwunastoma olimpijczykami, choć uważam, za właściwy pomysł, by mieć ich już w tym momencie wyselekcjonowanych. Niewykluczone, że już do Słowenii pojedziemy w szerszym składzie.
– Wiadomo, że kilku zawodników, w tym Wilfredo Leon, nie zaczęło od razu treningów w Spale, tylko musiało się poddać medycznym procedurom. Jaka jest ich obecna sytuacja?
– Wszystko wydaje się w porządku, trenują bez większych problemów i chociaż od czasu do czasu coś jeszcze mogą poczuć, to sytuacja się poprawia, jest progres. Ich ewentualne dolegliwości są raczej typowe dla sportowców po wielu latach gry, to coś, co im może towarzyszyć do końca kariery. Najważniejsze, że wszystko jest pod kontrolą i zmierza w dobrym kierunku. Jestem z tego zadowolony. Wierzę, że ich topowa dyspozycja nadejdzie w optymalnym momencie. Po okresie adaptacji po zabiegach, bez pełnych obciążeń czy skakania, wrócili do pełnego treningu. Mają już za sobą tydzień normalnej pracy, łącznie z zajęciami sześciu na sześciu. Jasne, że nie można jeszcze w ich przypadku mówić o stuprocentowej formie, nie są nawet blisko, ale zamierzamy ich do niej doprowadzić.