Ewa Swoboda od miesięcy jest w życiowej formie. W zeszłym roku pobiegła w finale mistrzostw świata na 100 metrów i była w nim najlepszą Europejką (6. miejsce), a w tym została już halową wicemistrzynią świata na 60 m i wicemistrzynią Europy na 100 m. Zwłaszcza ten drugi sukces przyniósł jej sporo radości, bo dla Swobody był to pierwszy medal dużej imprezy na stadionie. W czerwcu w Rzymie przegrała tylko z Brytyjką Diną Asher-Smith i potwierdziła, że na igrzyskach olimpijskich powinna liczyć się w walce o czołowe miejsca. Jej przygotowania do najważniejszej imprezy sezonu zostały jednak nieco zaburzone tuż po mistrzostwach Europy.
- Dramat, dramat - wspomina sukces w ME najlepsza polska sprinterka. - Po mistrzostwach Europy przez pięć dni leżałam i się nie ruszałam, bo nie mogłam. Mój żołądek po prostu odmówił posłuszeństwa. A potem zatoki, choć to normalne. Mam nadzieję, że teraz nic się już nie przytrafi, a do igrzysk będę mogła potrenować, jak trzeba. Jedzenie, stres, nerwy. Bo wszystko buzowało - ze zdenerwowania, jak to było źle zrobione - wyznała w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Już w trakcie mistrzostw Swoboda była zła na ich organizację, a negatywne emocje sięgnęły zenitu podczas... dekoracji medalowej. Ta odbyła się po godzinie 23, dzień przed eliminacjami sztafety.
- Nie mogłam nacieszyć się tym medalem z moimi przyjaciółmi, rodzicami. Nawet na kamerce. Musiałam ten medal odłożyć w kąt i zapomnieć, że go odebrałam. Bo na drugi dzień trzeba było wcześnie wstać na eliminacje sztafety. Nie udało mi się zregenerować - wróciła do tych chwil po kilku tygodniach. Przed Swobodą ostatnie szlify przed startem na igrzyskach. Te rozpoczną się już 26 lipca i potrwają do 11 sierpnia.
Listen on Spreaker.