Gest Kozakiewicza

Poruszająca podróż w trudną przeszłość Władysława Kozakiewicza. „Nazywali mnie zdrajcą. Do mojego mieszkania wprowadzili 8-osobową rodzinę” [WYWIAD]

2024-07-12 11:58

30 lipca minie 44 lata od legendarnego konkursu skoku o tyczce na igrzyskach olimpijskich w Moskwie. To wówczas Władysław Kozakiewicz zdobył złoty medal, ustanowił rekord świata (5,78 m) i pokazał Sowietom gest, który przeszedł do historii sportu. „Super Express” odwiedził z kamerą Kozakiewicza w jego domu pod Hanowerem w Niemczech.

Z Władysławem Kozakiewiczem rozmawialiśmy podczas Euro 2024. Właśnie w Hanowerze stacjonowała piłkarska reprezentacja Polski. - Każda dziedzina sportu interesuje mnie bardzo, dlatego, że gdzieś tam w sercu jest sport. Czy to jest lekkoatletyka, czy piłka nożna, czy wioślarstwo. Mam ten duży telewizor i na nim oglądam. Teraz można zobaczyć wszystko, bo jest postęp techniczny, mamy zbliżenia, mamy powtórki. Telewizja jest dla mnie tym oknem na świat sportowy zdecydowanie. Ale nie byłem na stadionie, bo nie chciałem pchać się w tłum. Wolę wszystko widzieć w telewizji – mówi nam Kozakiewicz.

„Super Express”: - Jak panu się żyje w Niemczech? Jest tęsknota za Ojczyzną?

Władysław Kozakiewicz: - Żyję mi się tutaj dobrze, też z poczuciem, że do wszystkiego doszedłem tu od zera. Mieszkam w bardzo spokojnym miejscu. Już jestem na emeryturze, także spokój mam pełen. Ja jestem tym człowiekiem, który siedzi w domu, zatem, jak to się mówi, jestem człowiekiem od wszystkiego. Od gotowania, sprzątania, prasowania. A do Polski przyjeżdżam teraz często. W tej chwili nie ma różnicy już, bo nie ma granic.

- I jak wrażenia z tych wizyt w kraju?

- W Polsce się dużo zmieniło. Na przykład drogi. Teraz już nie musimy się tam ciągnąć powolutku pięćdziesiątką przez cały kraj, tylko można przejechać szybko. Co tu dużo mówić, dorównaliśmy Europie. Nie ma różnicy, czy jestem tu, czy tam. Powiem szczerze, że w Polsce został mi tylko brat w Gdyni, z którym mam kontakt bezpośredni. Akurat niedawno się z bratem Edwardem widziałem, regularnie do siebie dzwonimy. Rodzice już dawno odeszli, siostra niedawno. Zatem do Polski w sumie przyjeżdżam do przyjaciół albo na spotkania.

Czym są repasaże? Na czym polegają repasaże na igrzyskach olimpijskich?

Gest Kozakiewicza zna cały świat. Odwiedzamy legendę polskiego sportu, która mieszka pod Hanowerem

- Bez wątpienia jest pan legendą polskiego sportu, natomiast chodzi mi po głowie jedna historia – pański wyjazd z Polski do Niemiec. Jak to było?

- W starszych ludziach, tych z mojego pokolenia, mogło zostać coś takiego, że ja uciekłem, wziąłem azyl w Niemczech. Oni oczywiście nazywali mnie zdrajcą i tak dalej. Ale okazuje się, że nie zrozumieli, jak było naprawdę. No to teraz opowiem. Otóż ja długo miałem dobrze w Polsce. Nie musiałem nigdzie wyjeżdżać. Byłem jeden z najlepszych na świecie, potem tylko Sergiej Bubka był lepszy ode mnie. Ale na to nie znaczyło, że ja było słaby. Nie musiałem wyjeżdżać z kraju, ale kraj, czyli komuniści, zapamiętali ten gest z Moskwy i tym gestem się podpierali. I miałem ciągle jakieś problemy. Na przykład z związane z paszportem. Był i raptem go nie ma, gdzieś zaginął. Myśmy to nazywali wtedy kontuzja paszportowa. Mogę się pochwalić, że nie miałem żadnych niesnasek z Polskim Związkiem Lekkoatletyki, czy z trenerem. No ale właśnie był ten „wał”. Po geście z Moskwy życie toczyło się dalej, a ja wciąż byłem najlepszy. Ich to denerwowało, ile ten facet będzie jeszcze wygrywał! A ja miałem zdrowie faktycznie, bo byłem jednym z najlepszych od 1973 roku i tak się ciągnęło do 1987 roku.

- To co przelało czarę goryczy?

- Wyjeżdżaliśmy na zawody, tak zwane mitingi, dziś to jest Diamentowa Liga. No i zostałem wysłany z Polskiego Związku w 1985 roku na miting. Ze względu na wizy, które ciężko było załatwić, trzeba było oddawać paszport i długo czekać. A my mieliśmy cztery starty z rzędu gdzieś tam po Europie, zatem do czterech państw trzeba było mieć wizę. A paszport, jak już mówiłem, mógł „kontuzję” złapać. Zostaliśmy odwiezieni na pierwszy miting, w Hanowerze w Niemczech, i potem mieliśmy jechać dalej, ale już bez wiz, bo organizator miał nas przeprowadzić przez granicę. Na granicy wiedzieli, że i tak musimy wjechać, bo ten cyrk musiał się przynosić z jednego państwa do drugiego. Nie tylko ja, tylko tych kilkuset zawodników tak się przemieszczało.  No i były zawody w tym Hanowerze. Po zawodach wychodzimy z hotelu, pakujemy się do autobusu na lotnisko. Czarter oczywiście czeka na nas. Wszyscy moi koledzy z Polski poszli do autobusu. A mnie mówią stop. Pan nie jedzie. „Dlaczego?” - pytam. „No bo dostaliśmy wiadomość, że jest pan zdyskwalifikowany. Jeżeli my pana weźmiemy, no to oni zakażą całej polskiej ekipie lecieć dalej”.Nie wiedziałem o co chodzi. I tak stałem z tymi tyczkami i torbą. Chciałem jechać do Zurychu, bo to był jeden z największych mitingów na świecie. Ale nie mogłem. Wróciłem do hotelu i zacząłem pytać o co chodzi. Nie było wtedy łatwo dodzwonić się do Warszawy, ale po 24 godzinach siedzenia na telefonie się udało. No i dowiedziałem się, że niby wyjechałem z kraju na zawody bez pozwolenia Polskiego Związku Lekki Atletyki. Ale ja przecież od nich dostałem paszport, od nich dostałem bilet! Bez tego nie mogłem wjechać! No i tak siedziałem w Niemczech. I w pewnym momencie myślę sobie: „Koniec. Już mi się nie chce. Nie mam do tego zdrowia, ciągle dyskwalifikują za coś”. Nie wiedziałem o co chodzi. I zostałem w Niemczech.

Robert Kubica wróci do rajdów? O wszystkim powiedział, polscy fani byliby zachwyceni!

- Jak reagowano na to w Polsce?

- Gazety się rozpisywały na mój temat. Że jestem zdrajcą i tak dalej. Dodzwoniłem do brata i dostałem wiadomość, że zabrano mi całe mienie w Polsce. Konta w banku, samochody, mieszkanie. Wprowadzili do mojego mieszkania 8-osobową rodzinę.

- I co z tym mieszkaniem dzisiaj?

- Mogę sobie kawę w nim wypić, bo jest teraz kawiarnia. Ktoś po wielu latach przejął to mieszkanie, wyrzucił tych ludzi na bruk. Ja powiedziałam, że tych ludzi nie będę wyrzucał, bo ja ich nie wprowadziłem do mojego mieszkania. Poza tym nie mogłem go już odzyskać. Ktoś go przejął, potem ktoś kupił itd. No i tak to się zagmatwało, że powiedziałem, nie mam nawet chęci walki.

- Wróćmy do początków w Niemczech. Było trudno odnaleźć się w nowym otoczeniu?

- Dobremu zawodnikowi w Niemczech było łatwo. Po dwóch tygodniach już byłem w niemieckim klubie. Sprowadził mnie tam pan Edward Kowalczuk (wieloletni trener przygotowania fizycznego w klubie Hannover 96 – red). No i w ciągu dwóch dni już miałem mieszkanie, pensję i miałem paszport klubowy. Nie paszport niemiecki, tylko klubowy, który pozwalał mi startować na całym świecie.

- Była na pewno tęsknota za rodziną, domem. Nie myślał pan, żeby jednak wrócić?

- Nie mogłem. W Polsce przez media zostałem uznany za zdrajcę. Od razu z lotniska zostałbym zawinięty do więzienia. Zostałem w Niemczech. No i siedziałem, czekałem, startowałem na polskim paszporcie, który dla nich nie był nic warty. Mniej niż książka telefoniczna. W Polsce mówili, że zdradziłem, a tutaj? Po dwóch tygodniach byłem w klubie, a o obywatelstwo niemieckie nawet nie prosiłem. Samo przyszło po roku. Zbliżały się igrzyska w Seulu (1988 – red.) i Niemcy zapytali, czy bym chciał startować dla nich. Ja mówię, że mogę, dlaczego nie? Na Olimpiadzie wystartować wielka rzecz, raz startujesz dla jednego kraju, innym razem dla drugiego. Jak dzisiaj. A wiedziałem, że dla Polski by się nie udało. Miałem minimum olimpijskie, ale Polacy powiedzieli, że nie. Nie zgodzili się.

- Czy był moment po słynnym geście, że żałował pan wykonania go?

- Nie. To dotarło do mnie tak naprawdę po miesiącu dopiero, że zrobiłem coś niesamowitego. Byliśmy źli na tych Sowietów, bo strasznie oszukiwali. W Moskwie myśmy mogli dostać żółtą, czerwoną kartkę, nawet siedząc na ławce, bo nie wolno nam było rozmawiać z sobą. Na końcu zawodów tylko na mnie gwizdali. To ja im przeszkadzałem. No i dlatego pojawił się ten gest. Do tego trzeba dodać, że to był rok 1980., Wałęsa, strajki. Ruscy stali na granicy, każdy się zastanawiał czy wejdą czy nie wejdą. A my musieliśmy tam startować. No i pokazałem im bezczelnie wała. Oczywiście chcieli mi zabrać ten medal. Byłem przy zielonym stoliku i oni zdecydowali, żeby mi zabrać, bo obraziłem naród radziecki. Całe szczęście, że w tym brał udział przewodniczący Komitetu Olimpijskiego, Samaranch. Powiedział: „Przepraszam bardzo, ale on to zawsze robi, jak wygrywa”. Oni się tak zdziwili. Myśleli sobie, że Samaranch powie, że jak tak można?!. Ale wracając do pytania, czy ja żałuję? Nie! Ludzie zapominają, niektórzy młodzi zapominają, co ja zrobiłem sportowo. Byłem bardzo długo najlepszy na świecie. Taki przykład. Stoję kiedyś przed hotelem, czekam na jakąś tam galę. Przechodzi człowiek z synem. „Ty, zobacz, wiesz, kto tam stoi?”. - Nie. - Kozakiewicz! - Kto to jest? - Wygrał Olimpiadę, pobił rekord świata. - Nie znam. - No ten, co wała Ruskim pokazał! - Aaa, tego to znam! Nie ma wątpliwości, że gest Kozakiewicza dał mi troszeczkę więcej popularności, ale trzeba też pamiętać, że długo byłem najlepszy na świecie.

Rozmawiał w Hanowerze Przemysław Ofiara

QUIZ o igrzyskach olimpijskich. Myślisz, że zdasz? Przekonajmy się

Pytanie 1 z 10
Gdzie miały się odbyć igrzyska olimpijskie w 2020 roku?
Najnowsze