"Super Express": - Ostatnie dni to dla ciebie prawdziwe piekło. Jak sobie radzisz z nagonką kibiców?
Bartosz Bereszyński: - Rzeczywiście, nie jest łatwo. Dopiero oswajam się z tą sytuacją. Dostałem setki, jeśli nie tysiące SMS-ów z pogróżkami. Ciągle dzwoni też mój telefon, ale już wiem, że nie ma co odbierać. Po części rozumiem tych kibiców, tylko że oni nie znają kulisów.
- Odsłońmy je zatem. Co zadecydowało o transferze? Pieniądze?
- Przede wszystkim czułem, że w Legii mogę się rozwinąć, podczas rozmów z jej przedstawicielami czułem, jak bardzo im na mnie zależy. W Lechu nie zawsze byłem pewien, czy traktują mnie poważnie. Pieniądze? Nie chcę mówić o kwotach, ale jak spoglądałem na propozycje z Lecha i z Legii, to nie miałem żadnych wątpliwości, komu na mnie bardziej zależy. Ale podkreślam - nie chodzi tylko o pieniądze.
- Jak twoją decyzję przyjął tata, były wybitny piłkarz Lecha?
- Wspiera mnie. Całą rodziną mocno zastanawialiśmy się, czy dobrze robię i między innymi po ich reakcji wiem, że nie popełniam błędu. A z tatą spokojnie rozmawiamy, na pewno przez mój transfer nie będzie wojny domowej.
- Wiadomo już, że przechodzisz do Legii, ale nie jest jasne, kiedy trafisz na Łazienkowską. Na razie grozi ci trenowanie we Wronkach bez perspektywy gry do lata.
- To rzeczywiście jest problem, ale myślę, że dwa najbardziej profesjonalne kluby w Polsce będą potrafiły się dogadać. Nie ma przecież sensu, by Lech utrzymywał piłkarza, z którego nie chce korzystać. Dla mnie najlepiej by było, gdybym już teraz dołączył do ekipy Jana Urbana.
- Internauci przypominają ci, że całowałeś herb Lecha. Żałujesz tamtej chwili?
- Niczego nie żałuję. Wtedy czułem, że jestem potrzebny, ale od tej chwili upłynęło dużo czasu.
- Z herbem Legii będziesz bardziej uważał?
- (Śmiech) Na razie za wcześnie na to pytanie, ale obiecuję: zrobię wszystko, aby z Legią odnosić sukcesy.