Bernhard Heusler

i

Autor: Newsflare/Tarbouriech Roseline via AP

Bernhard Heusler: Legia ma wielki potencjał [WYWIAD]

2018-02-20 21:30

Bernhard Heusler (55 l.), nowy doradca zarządu Legii, to człowiek bardzo znany w świecie futbolu. Przez wiele lat był działaczem FC Basel, który za jego prezydentury całkowicie zdominował ligę szwajcarską. Heusler, z wykształcenia prawnik, pomógł klubowi nie tylko osiem razy z rzędu zdobyć tytuł i błysnąć w Europie, ale też zarobić wielkie pieniądze na sprzedaży piłkarzy. Po związaniu się z Legią Szwajcar udzielił „Super Expressowi” ekskluzywnego wywiadu.

„Super Express”: - Zapytałem o pana Wojciecha Zimermana, byłego polskiego piłkarza, działacza i dziennikarza, który od 40 lat mieszka w Szwajcarii. Powiedział: „Heusler może być najlepszym transferem Legii od lat. Top class człowiek. Może pomóc Legii zarobić grube miliony”. Co pan na taka laurkę?
Bernhard Heusler: U la la! Nieźle mnie pan połechtał teraz (śmiech). To bardzo miłe słowa, zwłaszcza jeśli pochodzą od człowieka dobrze znającego szwajcarski futbol. Miło je słyszeć, choć ja nie jestem ulubieńcem dziennikarzy w tym sensie, że nie lubię od razu obiecywać nie wiadomo czego, mówić, że na pewno wygramy Ligę Mistrzów albo coś w tym stylu. To znaczy, nie lubię mówić o wielkich rzeczach zanim się one nie wydarzą. Nie mam też być gwiazdą Legii, nie strzelę 20 goli w sezonie (śmiech). Ale jestem bardzo zmotywowany, potrzebowałem takiego wyzwania i bardzo się cieszę, że trafiłem w to miejsce. Legia to klub, który ma wielki potencjał, wiele wyzwań przed sobą. Zarządzanie klubem jest jak układanie wielu puzzli. Moim zadaniem jest dołożenie cegiełki, albo pozostając w terminologii – kilku puzzli. Tak, aby powstało z tego coś z czego wszyscy będziemy bardzo zadowoleni.

- Długo się pana zastanawiał nad przyjęciem propozycji Dariusza Mioduskiego? To była łatwa czy trudna decyzja?
- Łatwa. Choćby dlatego, że Legia to w pewnym sensie klub podobny do Basel, a co za tym idzie – cele i wyzwania są podobne. Dlatego dłużej na pewno bym się zastanawiał, gdybym dostał propozycję na przykład z USA. Bo to inny piłkarski świat i nie miałbym takiej pewności, czy moje doświadczenie z Basel się przyda. A tu, jeśli chodzi o Legię, wiem, że jest wiele podobieństw i mogę się przydać. Właśnie dlatego to była łatwa decyzja.

- Jak będzie wyglądała pańska praca? Często będzie pan bywał w Polsce?
- Ustaliliśmy, że będę tu co najmniej raz w miesiącu, przez kilka dni, bo nie wszystko da się załatwić przez telefon. Oczywiście, będziemy się „docierać”, w Warszawie będę przebywał w zależności od aktualnych potrzeb i możliwości. Praca w Legii nie jest, że tak powiem, na pełen etat, wiadomo, że mam też inne profesjonalne obowiązki, oczywiście nie w innych klubach, bo to byłoby nie do pogodzenia.

- W sobotę oglądał pan mecz Legii ze Śląskiem Wrocław.  To była pierwsza wizyta na Łazienkowskiej?
- Tak, nigdy wcześniej nie miałem okazji, choć wiele słyszałem o atmosferze jaka panuje na tym stadionie. Miałem szczęście, bo nie zawsze trafia się na mecz, w którym tak szybko prowadzi się 3:0, a nasz zawodnik strzela hat-tricka w 10 minut (śmiech). A wie pan co mi się bardzo spodobało? Zachowanie kibiców, ale chodzi mi o drugą połowę, która – jak wiadomo – była słabsza niż pierwsza. Sezon jest długi, może gracze oszczędzali trochę siły na kolejne mecze. Obserwowałem wtedy fanów Legii – nie domagali się ślepo kolejnych goli, nie zżymali się, że poziom czy tempo meczu spadło. Cieszyli się obecnością na meczu, widać, że znają się na piłce, że wiedzą to co piłkarze: że nie zawsze da się wygrać bardzo wysoko, że trzeba odpowiednio szafować siłami… Generalnie uważam, że stadion to musi być „mikst”. Mamy gorących fanów, mamy rodziny z dziećmi i mamy VIP-ów. I każdy z nich na tym stadionie musi się czuć dobrze, jak u siebie. Tylko taka mieszanka na trybunach ma sens moim zdaniem.

- A propos kibiców. Podobno w 2006 roku odegrał pan ważną rolę po zamieszkach do jakich doszło w trakcie i po meczu FC Basel – FC Zurych. Wtedy było naprawdę groźnie…
- Tak, do dziś można na youtube zobaczyć co się tam wtedy działo. Straszne wspomnienia. To była końcówka ligi, mecz z odwiecznym rywalem, mieliśmy nad nimi skromną przewagę punktową. I stało się najgorsze z możliwych: w 93 minucie rywal strzelił bramkę, akurat pod nosem naszych najbardziej zagorzałych kibiców. Fani wdarli się na murawę, było naprawdę gorąco. Na drugi dzień była konferencja prasowa z udziałem polityków i policji. Szef naszego biura prasowego i prezes klubu uznali, że z ramienia Basel to ja powinienem w niej wziąć udział. I tak się zaczęła moja praca na tym polu. Uważam, że od tamtego czasu bardzo dużo zrobiliśmy  w tym zakresie. Oczywiście, różni ludzie różne rzeczy opowiadali. Niektórzy zarzucali mi, że spoufalam się z fanami itd.. A ja uważam, że tylko dialog może dać dobry efekt. Trzeba zrozumieć drugą stronę, a druga strona musi zrozumieć, że niektóre jej zachowania mogą bardzo mocno ranić klub, a to przecież bez sensu.

- Legia miewa tego typu problemy. Pomoże pan i na tym polu?
- Pytano mnie w Szwajcarii o to, czy idę do Legii pomóc w relacjach z fanami. Tylko zaznaczmy jedno: ja tu nie jestem jakimś profesorem, który przychodzi nauczać. Mam służyć radą, doświadczeniem. Jeśli ktoś z Legii poprosi mnie o zdanie w tej sprawie czy poradę, pomogę jak tylko potrafię. Nie będę jednak „mędrkował”.

- Kończąc wątek fanów. W Internecie można zobaczyć jak pożegnali pana kibice FC Basel. Wpadli na murawę, przerwali mecz, rozwinęli napis „Chapeau Barnie” i zgotowali burzę oklasków. Nie każdy prezes odchodzi w takich okolicznościach.
- Odchodząc z Basel miałem wiele pięknych pożegnań. Z piłkarzami, pracownikami klubu, ale to… To było wyjątkowe, bo spontaniczne. W klubie nie mieliśmy pojęcia, że coś takiego się szykuje! W dniu meczu, rano, dostałem tylko list, że w 67-68 minucie mam zejść na dół i znaleźć się w okolicach ławki rezerwowych. To był list od fanów. Znałem ich wiele lat, więc spełniłem prośbę, ale poza tym nie miałem pojęcia, że coś takiego się szykuje. A tu nagle ta inwazja na murawę. Miałem wtedy łzy w oczach, to było coś niesamowitego. I bardzo ważne: inwazja była nomen omen bardzo pokojowa. Wszyscy super się zachowali, a po 3-4 minutach grzecznie wrócili na trybuny. Nawet postronni widzowie byli zszokowani, bo widząc kibiców wbiegających na boisko nie wiedzieli czego się spodziewać. A tu wszystko grzecznie, kulturalnie. Wyjątkowy moment, bo dla mnie był jak klamra” miałem przed oczyma wspomniany 2006 rok, gdy była pierwsza inwazja i zamieszki i  ten 2017, kiedy wizyta na boisku była tak zupełnie inna. Jakby fani chcieli mi powiedzieć: „zobacz, zrobiliśmy to dla ciebie. Warto było rozmawiać przez te wszystkie lata…”

- W Basel wsławiliście się bardzo udanymi transferami, pomógł pan zarobić klubowi fortunę, w ciągu sześciu lat zwiększając przychody z transferów z 3,6 mln zł do 220 mln złotych w 2016 roku. Czy transfer Mohameda Salaha, obecnie gwiazdy Liverpoolu, był pana największym majstersztykiem? Jak go znaleźliście?

- Nasz dyrektor sportowy miał „cynk” z Egiptu, że jest tam bardzo ciekawy piłkarz. Ale był pewien kłopot. W kraju były potężne zamieszki, liga została zawieszona, więc nie mieliśmy możliwości, aby zobaczyć go w akcji i się upewnić. Dziś myślę, że może na tym polegało nasze szczęście, bo gdyby liga egipska grała, to na pewno skauci mocniejszych klubów szybko zwróciliby na niego uwagę. Wpadliśmy wtedy na pewien pomysł: zaproponowaliśmy kadrze U-23 Egiptu mecz sparingowy z nami. I dzięki temu mogliśmy ocenić Salaha. Zrobił bardzo dobre wrażenie, więc długo się nie zastanawialiśmy. I tu przy okazji dwa słowa o naszej filozofii: staraliśmy się pokazać naszym partnerom z Afryki czy Ameryki Południowej, że jesteśmy solidni. Że warto zacząć u nas karierę w Europie, a potem przeskoczyć do wielkiego klubu. Nigdy też nie straszyliśmy piłkarzy, że jak coś, to będą musieli zostać do końca kontraktu. Nie, nasz przekaz dla świata był prosty i czytelny: przyjdź do nas, rozwiń się, a w odpowiednim czasie nie będziemy cię blokować, pójdziesz wyżej. To bardzo nam pomagało i uważam, że kluby na takim pułapie właśnie w ten sposób powinny funkcjonować.

- Przeprowadził pan mnóstwo transferów. Dużo było dziwnych sytuacji?
- Na pewno zrobiłem ponad 100 transferów przez te lata w Basel. A to oznacza, że negocjowałem ponad 300, bo przecież nie każde negocjacje kończą się transferem. Mieliśmy zasadę, że z ludźmi, którzy kręcą, działają na dwie strony, nie współpracujemy. Żaden menedżer nie może powiedzieć, że Basel go oszukał. Nie oszukiwaliśmy, ale też sami nie dawaliśmy się oszukać.

- Na pewno na przestrzeni tych lat interesowaliście się polskimi piłkarzami…
- Tak, ale transfery z Polski do Szwajcarii i odwrotnie nie są łatwe i częste. Bo to zbliżone rynki. Czołowy piłkarz z polskiej ligi nie marzy o lidze szwajcarskiej…

- Prędzej o koncie w banku szwajcarskim…
- (śmiech). Mierzy wyżej, więc nie jest łatwo o taki transfer. Użyję porównania z… łańcuchem pokarmowym u zwierząt, gdzie mały jest zjadany przez większego, a ten większy przez jeszcze większego i tak dalej. No więc w tym łańcuchu liga polska i szwajcarska są mniej więcej w tym samym miejscu.

- Za to dość daleko od europejskiej czołówki, ciężko walczyć z tymi największymi…
- W Basel zawsze powtarzałem: nie bądźmy marzycielami, marząc o niemożliwym, ale nie bądźmy też płaczkami, że jesteśmy słabi, że się nie da… Trzeba pracować w takich warunkach jakie się ma, z potencjałem jakim się ma. Legia ma możliwości. To nie jest jakiś pierwszy lepszy anonimowy klubik, który kilka lat temu został kupiony przez bogatego człowieka. Ten klub ma ponad 100 lat! Ma wspaniałą historię, fanów, trofea, jest w stolicy Polski, kraju o wielkich tradycjach piłkarskich. Nie oceniajcie siebie za nisko! Macie się czym pochwalić! Miałem 11 lat, gdy Polska robiła furorę na mundialu w 1974 roku, do dziś pamiętam nazwiska waszych graczy. I to wszystko sprawiło, że przyjąłem propozycję Darka. Tu jest wszystko, co potrzeba, żeby iść do przodu, a klub już jest super poukładany, pracuje w nim wielu wspaniałych ludzi.

- Niektórzy fani Legii pytają, czy w przyszłości zostanie pan prezesem klubu?
- Już nawet takie pytania sprawiają, że robi mi się bardzo miło. Bo przecież ludzie mnie nie znają, jestem z daleka, a mówi pan, że pytają o fotel prezesa. Sympatycznie, ale absolutnie nie mam takich ambicji. Uważam, że prezes powinien znać klub od podszewki, każdy jego kąt. Moją ambicją jest pomóc Legii, ale z boku. A co uznam za sukces? Tak jak w Basel: chodzi o to, aby zdobywać mistrzostwo kraju i regularnie grać w pucharach. Legia ma wszystko, aby to osiągnąć.

ZOBACZ: Polska gwiazda PORNO chce sponsorować włoski klub piłkarski! Nietypowa oferta [ZDJECIA]

Piotr Koźmiński VIDEOBLOG: Tomasz Hajto typuje mistrza Polski, wicemistrza i króla strzelców
Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze