- Raków powinien podejść do meczu odważnie. Nawet jeśli odpadnie, nic nie będzie można mu zarzucić - mówi Smuda.
„Super Express”: - Utkwiło panu w pamięci coś szczególnego z tamtego meczu?
- Franciszek Smuda: - Ostatnie minuty. Gol na 2:3 Pawła Wojtali, a później jeszcze Jacek Dembiński trafił w słupek. Gdy przegrywaliśmy 0:3 to nasi działacze łapali się za głowy, że nie będzie awansu, ani kasy dla klubu. W przerwie meczu mówiłem chłopakom, że rozegraliśmy tyle meczów w których rywal nas nie złamał i odwracaliśmy losy, że i tym razem się uda. Mieliśmy wtedy zespół z charakterem. Nie potrzebowaliśmy ptysiów jak nazywałem mięczaków, ale harpaganów walczących o każdy metr boiska. Taki zespół zbudowaliśmy razem z Andrzejami, Grajewskim i Pawelcem. Wpajałem piłkarzom, że właśnie wtedy, gdy teoretycznie nie ma szans na wygraną najłatwiej pokazać wszystkie umiejętności, bo wyzwala to dodatkową energię. Pokazywaliśmy to zarówno przed, jak i po tamtym meczu w Kopenhadze. Mam choćby na myśli mecz z Legią w 1997, który zapewnił nam mistrzostwo Polski.
- Raków też będzie musiał gonić wynik po porażce u siebie 0:1.
- Wygrana Duńczyków w pierwszym meczu może ich za bardzo uspokoić. Pamiętam, że w naszym meczu, gdy przegrywaliśmy w Kopenhadze 0:3 i rywalom wszystko wychodziło, ich trener zdjął dwóch czołowych piłkarzy, na pewno Vilforta. Od razu pomyślałem, że będzie nam łatwiej i tak się stało.
- Uciszyliście stadion w Kopenhadze, a u niektórych trauma pozostała na lata. Rzecznik prasowy Broendby przy okazji meczu pucharowego w Szczecinie, opowiadał mi, że wtedy jako młody człowiek nie mógł się pogodzić z odpadnięciem, a akcje z meczu ma przed oczami do dzisiaj.
- Tak, po końcowym gwizdku zrobiło się cicho na stadionie, a niektórzy kibice płakali. Gdy z redaktorem Tomasz Zimochem szliśmy na konferencję po meczu, to przechodząc koło szatni Broendby widziałem jak ich prezes kopał nogami w drzwi próbując je otworzyć. Piłkarze zamknęli się od środka, nie chcieli z nikim rozmawiać. Bardzo to przeżywali. Trener Duńczyków po dłuższym czasie przyszedł na konferencję. Dla mnie Kopenhaga była szczęśliwa, i chciałbym żeby to się powtórzyło w przypadku trenera i piłkarzy Rakowa.
- Raków jest zespołem z charakterem jaki miał Widzew?
- Potrafi walczyć i grać w piłkę, a 0:1 to żadna porażka. Gdyby przegrali dwoma, trzema bramkami byłoby gorzej. Na pewno będą mieli ciężką przeprawę, bo widziałem Kopenhagę w meczu z Spartą Praga zremisowanym 3:3 (w 3. rundzie eliminacji-red.) i grali świetnie. Raków to klub budowany profesjonalnie pod każdym względem. Jak patrzę , że w sztabie jest blisko 20 trenerów, to jest niesamowite. Wiadomo, że to inne czasy, ale gdybym ja poszedł do prezesa z żądaniem, że chcę mieć takie grono asystentów, to wyrzuciłby mnie razem ze sztabem.
- Czyli jest pan optymistą przed rewanżem?
- Szanse oceniam 50 na 50. Raków powinien podejść do meczu odważnie i iść na całość. Nawet jeśli odpadną, to nie będzie można im nic zarzucić. Walczą pierwszy raz o Ligę Mistrzów. Inne kluby - Wisła, Lech, Legia wielokrotnie próbowały i rzadko się udawało albo wcale. Raków ma już zapewniony udział w Lidze Europy, a dzięki temu nabiorą doświadczenia i zarobią pieniądze na dalszą budowę zespołu.
Sensacyjny transfer stał się faktem. Reprezentant Polski zagra na trzecioligowych boiskach!