„Super Express”: - Jak to się stało, że znalazł się pan w Chersoniu?
Ołeksij Dytiatjew: - Mój kolega stworzył organizację działającą na zasadzie wolontariatu. Zawieźliśmy żywność, lekarstwa i inne rzeczy, bo w Chersoniu żyje dużo emerytów i dzieci, którzy potrzebują przede wszystkim jedzenia. Rozmawialiśmy z żołnierzami walczącymi na froncie i pytaliśmy czego najbardziej potrzebują. Będziemy szukać tych potrzebnych rzeczy i za jakiś czas spróbujemy im dostarczyć.
- Ponad rok temu mówił pan, że czuje się bezradny, że nie może pomóc rodakom. Ten wyjazd do Chersonia to również z potrzeby serca?
- Od mojego wyjazdu z Polski sporo się wydarzyło. Najpierw trafiłem do klubu w Kazachstanie, a później do PFK Lwów. Byłem w nim do lipca. Teraz jestem w Kijowie, uczę się na trenera i chcę zdawać egzamin na kategorię B, ale rozglądam się też za klubem, żeby jeszcze pograć w piłkę. Miałem trochę czasu, więc pojechałem do Chersonia na 4 dni.
- Co tam się dzieje, bo to ważne miasto z powodów strategicznych?
- Rosjanie stoją po drugiej stronie rzeki, czyli jakiś niecały kilometr od centrum Chersonia. Każdego dni artyleria ostrzeliwuje miasto i ciężko całkiem ukryć się przed pociskami. Walą z dział i masz maksimum 10 sek. od wystrzału do wybuchu pocisku. I tak dzień w dzień, praktycznie godzina w godzinę. Życie tam jest dramatyczne.
- Był strach przed wyjazdem?
- Zawsze jest trochę strachu, ale pojechałem żeby zobaczyć to na własne oczy. Chciałem pomóc i chyba pomogłem. Na początku wojny gdy rusaki zajęły Chersoń, nie było możliwości dostarczenia czegokolwiek, bo nie było żadnego korytarza, z myślą o pomocy ludności cywilnej. Co do bezpieczeństwa, to mieliśmy odpowiednią odzież, kamizelki kuloodporne, ale nie mieliśmy broni, bo dostają ją tylko żołnierze służący w armii.
- Mimo dramatu jaki przeżywa Ukraina, to próbujecie żyć normalnie, skoro chodzi pan na kurs trenerski w Kijowie?
- Dla nas to już normalność żyć w takich warunkach, ale gdybym kogoś z Polski przywiózł, żeby tutaj pożył, to nie byłoby normalne dla niego. Żyjemy, bo co mamy robić, siedzieć i płakać? To nie pomoże. Musimy walczyć i każdy ma robić, co do niego należy. Czym to dłużej trwa tym ciężej jest ludziom.
- Nie myśli pan o przyjeździe do Polski?
Kamil Glik jednak wraca do Ekstraklasy! Media podają szczegóły, będziemy świadkami hitu
- Chciałbym jeszcze pograć w piłkę, może zająć się trenowaniem młodych i gdyby przyszła oferta, nie mówię tylko o Polsce, to pewnie bym skorzystał, skoro na razie mnie nie powołano tutaj do armii. Ale mogę do niej trafić, bo każdy mężczyzna od 18 do 50 roku życia może być powołany. Dlatego nie można wyjechać z Ukrainy chyba, że wydostaje się z okupowanych przez Rosjan terenów. No widzi pan, nawet mówienie po polsku mi sprawia trudność od czasu, gdy rok temu wyjechałem.
- Nie jest źle, a ja będę częściej dzwonił , żeby pan nie zapominał języka.
- Dobrze, może tak być. A co do polskiej piłki, to cały czas śledzę Cracovię, w ogóle polską ligę. Tęsknię za tamtym czasami… no co jeszcze mogę powiedzieć (łamiący się głos). Może kiedyś pan profesor Filipiak zaprosi mnie do Cracovii. Pan Tabisz już tam nie pracuje, to może łatwiej będzie (Jakub Tabisz, były wiceprezes Cracovii - red.). Moje problemy w Polsce zaczęły się od tego pana, bo profesor uważał mnie za dobrego człowieka.
- Jeszcze spytam o rodziców i bliskich, wszyscy żyją?
-Rodzice opuścili Nową Kachowkę w której był piekło na początku wojny i są bezpieczni. A bliscy i znajomi? Nie wiem czy w Ukrainie jest jeszcze ktoś, kto w czasie wojny nie stracił kogoś z tego grona.
Marek Papszun na gorąco po pechowej porażce Rakowa. Ma ważny przekaz do piłkarzy. Nie mogą się bać