Lovrencsics strzelał bramki w czterech kolejnych meczach, a w ostatnim zaliczył kapitalną asystę przy bramce Teodorczyka. - Nareszcie jestem zadowolony z gry. W drugiej połowie jesieni grałem kiepsko, bo latem miałem tylko tydzień odpoczynku i już po kilku meczach nogi przestały mnie nieść. Wyczerpały mi się baterie, ale zimą porządnie je naładowałem i efekty są jak trzeba - cieszy się Węgier, który w przeciwieństwie do większości kolegów nie ma wypasionego samochodu.
- W ogóle nie mam auta. Na treningi chodzę piechotą, ale to żaden problem, bo mieszkam blisko stadionu i dojście zajmuje mi 10 minut. A jak chcę jechać na miasto, to zamawiam taksówkę. Często przyjeżdża ten sam taksówkarz, który zawsze mówi do mnie: "Polak Węgier dwa bratanki i do bitki, i do szklanki". To powiedzenie dzięki niemu znam już na pamięć - śmieje się Lovrencsics, który z kolei sam uczy węgierskiego kolegów z drużyny.
- Zwłaszcza Arboledę i Henriqueza, bo to moi przyjaciele. Dzięki moim lekcjom zawsze przy wejściu do szatni witają się ze mną perfekcyjnym węgierskim - zapewnia skrzydłowy Lecha, który do Poznania jest tylko wypożyczony.