Bywają takie mecze. Zdarzają się. Jeden zespół gra, drugi czeka. Jeden kreuje, drugi ogranicza się do przeszkadzania. A potem mecz się kończy i to ci drudzy mają na koncie cztery gole, trzy punkty i lepsze humory.
Tak było w sobotę w Gdyni. Gospodarze ruszyli do przodu od pierwszych minut. Ekipa Franciszka Smudy, tak jak w Poznaniu, znów plan miała raczej prosty. Biegać, walczyć, a z przodu jak się uda, to tym lepiej. A że akurat w sobotę udawało się wszystko - ciekawe, czy ktoś na ławce łęcznian próbował zamienić wodę w wino? - skończyło się znakomicie. Pierwszy gol? Atomowy wykop Sergiusza Prusaka, sprint Javiego Hernandeza, a na koniec jeszcze błąd Dawida Sołdeckiego oraz Konrada Jałochy. Drugi? Indywidualny popis Grzegorza Bonina. Armata z 25 metrów. Mniej więcej taka, jakiej nie widzieliśmy od dobrych dwóch lat.
To może trzecia? Paweł Sasin w roli rozgrywającego. Prostopadłe podanie. Wymuskane. Idealnie w tempo do Bartosza Śpiączki. Czwarta? Szymon Drewniak z rzutu wolnego. Klękajcie narody. W sobotę to znów były cuda Franza Smudy. Bez wątpienia. Cuda, które dały Górnikowi drugi oddech. Kontakt z peletonem. Kolejną szansę, by wrócić do walki o utrzymanie.
A Arka? Cóż, oni wydają się zmierzać w odwrotnym kierunku.
Arka Gdynia - Górnik Łęczna 2:4 (0:2)
Bramki: Formella 73, Barisić 88 - Hernandez 16, Bonin 36, Śpiączka 61, Drewniak 80
Arka: Jałocha 2 - Socha 2, Sobieraj 2, Sołdecki 1, Marciniak 1, Marcus Vinicius 2 (58' Formella), Kakoko 3, Szwoch 2(62' Barisić), Hofbauer 2 (70' Nalepa), Bożok 2, Trytko 1
Górnik: Prusak 4 - Matei 3, Pitry 4, Gerson 4, Leandro 3, Bonin 5, Sasin 4, Javi Hernandez 4, Tymiński 3 (82' Atoche), Dzalamidze 2 (46' Drewniak), Śpiączka 4 (71' Piesio)