Utalentowany pomocnik to w Koronie wypłynął na szerokie wody. Dobra gra najpierw poskutkowała powołaniem do reprezentacji Polski, a potem transferem do Lecha. Mecz z Koroną będzie dla niego wyjątkowy z dwóch powodów.
- Po pierwsze w Kielcach mieszka moja dziewczyna Małgosia, więc będzie okazja się spotkać - mówi "Super Expressowi" Kiełb. - A po drugie wracam na stadion Korony, która spisuje się w tym sezonie znakomicie i może być dla nas bardzo groźna. Nie ma możliwości, bym pomylił szatnie. Choć kto wie, jak wkurzony będę wracał z boiska, to z przyzwyczajenia mogę wejść tam, gdzie nie trzeba - żartuje.
Po przenosinach z Korony do Lecha w życiu Kiełba zmieniło się wszystko oprócz... pseudonimu. Na piłkarza wszyscy wciąż mówią "Ryba".
- W podstawówce pani na lekcji biologii kazała otworzyć książkę na jednej ze stron, a na niej było zdjęcie ryby - kiełba białopłetwego. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja zrobiłem się czerwony jak burak. Wtedy zostałem "Rybą". Może to i dobrze, bo wcześniej wołali na mnie "Kiełbasa" - wspomina ze śmiechem Kiełb.
Przed meczem z Koroną pewne jest, że Kiełb zostawi na boisku wiele zdrowia. Jest bowiem jednym z najbardziej ambitnych piłkarzy w lidze.
- Na pewno będę w sobotę ostro walczył. Zresztą kiełb białopłetwy to niejadalna ryba, więc można się zatruć - ostrzega Kiełb, który na boisku ze spokojnego człowieka zmienia się w agresywnego piłkarza.
- Kiedyś w jakimś meczu nie szło mi kompletnie. Tak mnie to rozwścieczyło, że kopnąłem bidony i z całej siły przywaliłem ręką w ławkę. Zalałem się krwią i wszyscy ode mnie odeszli, taki byłem nabuzowany. Staram się tonować emocje, ale czasem nie wychodzi - tłumaczy.