Jakub Świerczok jak Edith Piaf: Niczego nie żałuję!

2015-04-11 12:59

Ma zaledwie 22 lata, a już dwa razy miał kompletnie zdewastowane kolano. Wielu na jego miejscu dałoby sobie spokój z futbolem. Jakub Świerczok jednak się nie poddaje. - Wróciłbym na boisko i po trzeciej takiej kontuzji - mówi napastnik rewelacyjnego Zawiszy Bydgoszcz. W ostatnim meczu z Pogonią (2:1) strzelił pierwszego po kontuzji gola. Teraz chce iść za ciosem.

Jego kariera rozwijała się wzorcowo. Szybko błysnął na krajowych boiskach i już w wieku 19 lat zdecydował się na wyjazd za granicę. W grającym wtedy w Bundeslidze Kaiserslautern zdążył zagrać w kilku meczach. Cieszył się, że może rozwijać się w silnej lidze. Do czasu...

- Pojechałem na mecz młodzieżówki U-21. Do dziś pamiętam ten dzień. Był 10 września 2012 r., graliśmy z Portugalią. Wszedłem na boisko w 80. minucie, w 89. upadłem, usłyszałem trzask w kolanie. Nawet za bardzo nie bolało, ale uczucie było dziwne. Potem nosze, szpital, miażdżąca diagnoza - zerwane więzadła krzyżowe i uszkodzona łękotka w lewym kolanie. Konieczna była operacja, a następnie 11 miesięcy rekonwalescencji. Nie mogłem doczekać się powrotu do gry - opowiada "Super Expressowi" Świerczok, który wrócił na boisko w meczu II drużyny Kaiserslautern.

Zobacz: Ekstraklasa: Zawisza ZATOPIŁ Portowców! Bydgoszczanie pędzą po utrzymanie

- Jak ja się cieszyłem! To był jakiś sparing, ale co tam, w końcu znów mogłem zagrać w meczu! Wyszedłem w pierwszym składzie. W 10. minucie jakiś gość wjechał mi wślizgiem od tyłu. Ze strasznym impetem. Wywróciłem się, poczułem znajomy ból. Wtedy nie dopuszczałem jednak myśli, że znów czeka mnie przerwa. Powiedziałem, że mogę grać, zostałem na boisku jeszcze przez trzy minuty. Kiedy adrenalina trochę puściła, nie byłem w stanie stanąć na lewej nodze. Znów położyłem się na noszach, pojechałem do szpitala. Co za pech, więzadła "poszły" po raz drugi! Tym razem zerwane krzyżowe i przyśrodkowe, czyli kolano całkiem roztrzaskane. Kiedy obudziłem się po operacji i zobaczyłem tę samą lewą nogę zabandażowaną, w ortezie, popłakałem się. Poczułem wściekłość i bezradność. Leżałem unieruchomiony, mama pomagała mi w prostych czynnościach, bo nie dawałem rady - wspomina Świerczok, który jednak nie myślał o rezygnacji z kariery piłkarskiej.

- Kilka razy przeszło mi to przez myśl, ale nigdy na poważnie. Może to banał, ale dzięki tym kontuzjom stałem się silniejszy, ukształtowały mnie jako piłkarza. Niczego nie żałuję, wyjazdu za granicę też. W Zawiszy dostałem szansę na odbudowanie się i chcę z niej skorzystać. Moje gole bardzo przydadzą się klubowi - kończy.

Kliknij: Ekstraklasa: Ruch Chorzów rozbił Cracovię

Najnowsze