Super Express: - Jak się pan czuje? Francuska prasa pisze, że na szczęście już dobrze…
Joachim Marx: - Tak, jest coraz lepiej. Myślę, że najgorsze już za mną. Ale ta choroba jest przerażająca, podstępna. Już 15 marca zacząłem się źle czuć, miałem iść na wybory, ale musiałem zostać w domu. Przerażające bóle głowy, dziwne, jakieś dziwne smaki, absolutny brak apetytu. Całymi dniami leżałem z zamkniętymi oczami. Po 15 minutach patrzenia w sufit powieki same opadały…
- Temperatura?
- Oj tak. Raz ponad 39, a potem 36,6. I znowu w górę, i potem w dół. Skoki niesamowite. Przyjechał lekarz, zbadał, powiedział, że wszystko wskazuje na koronawirusa. Brałem leki na zbicie gorączki, takie najbardziej popularne we Francji. Ale niestety w ubiegłym tygodniu temperatura skoczyła do 41,2 stopni. Wtedy już nie było wyjścia – szpital. Tam badania, zbijanie temperatury i oddech ulgi – stwierdzili, że nie jest ze mną tak źle. O drugiej w nocy postanowili odwieźć mnie do domu. Zapytałem tylko, czy mogą zadzwonić najpierw, bo jeżeli żona poszła na przykład na dyskotekę, to nie wejdę, bo dom będzie zamknięty…
- Jeszcze żarty się pana trzymały?
- Trochę tak. W ambulansie też było wesoło. Jeden z pracowników pogotowia mówi do mnie: "Po pana akcencie wnioskuję, że jest pan Polakiem". A ja do niego: "Pan też ma polską twarz". On się zaśmiał i mówi, że tak, że też pochodzi z Polski.
- Czyli w szpitalu zbyt długo pan nie był…
- Nie, od 17:00 do 2:00 w nocy. A w domu już z każdym dniem było lepiej. Bo wcześniej jadłem tylko suchy chleb. Żona mnie opieprzała, kazała jeść, bo mówiła, że żołądek musi pracować. Ale ja przy tym wszystkim miałem straszne nudności. Schudłem przy tej chorobie 7 kilo. Ale mówię, że to może akurat plus tego wirusa (śmiech).
- Apetyt już wrócił?
- Tak, a zaczęło się od… polskich ogórków. Jednej nocy przyśniły mi się polskie ogórki kiszone. Żona mi dała, ale nie czułem smaku. Zaproponowała wtedy konserwowego. I to było to! Niebo w gębie. Wtedy poczułem znów smak. Od tej pory codziennie zajadam się naszymi ogórkami konserwowymi i mówię przyjaciołom francuskim: polski ogórek to jest to! Jeszcze tylko nie mogę pić mojej ulubionej kawy, a pozwalam sobie pod tym względem na sporo. Ale i do tego dojdziemy.
- Pan ma się lepiej, ale inny były zawodnik Lens, Arnold Sowinski, zmarł na korona wirusa…
- Nieodżałowana strata, to był człowiek ikona dla Lens. Najpierw pracował na kopalni jako 15-latek, później był piłkarzem Lens, a następnie trenerem. Niestety, wirus go zabrał. Dziś był pogrzeb, a nawet nikt nie mógł na niego pójść. Mój syn wybrał się tylko na zakupy, a potem pojechał na cmentarz, zrobił zdjęcie grobu i mi pokazał. Boli, że nie mogliśmy Arnoldowi oddać hołdu. On tu był jednym z naszych, przecież okolice Lens to była kiedyś polska kolonia. Był taki moment, że w Lens 10 zawodników miało polskie nazwiska, a jedenasty nazywał się... Polonia. I inni myśleli, że on też jest Polakiem.
- Wspomniany Sowinski miał 89 lat, a ta choroba często zabiera właśnie starszych…
- Tak, ja też się przestraszyłem, przecież w tym roku skończę 76 lat. Ale może silny organizm sportowca, może dlatego się obroniłem. Kiedy we Francji zakazywali wychodzenia z domu ludziom po 70-tce, powiedziałem do żony: K… ja mam 76, ale czuję się młodo. No ale potem mnie złapało. Było nieciekawie, ale wszystko wskazuje na to, że wygrałem ten „mecz”.
- Podobno miał pan niedługo pojawić się na Ruchu...
- Tak, ale uroczystości odwołano. Chciałem przyjechać, pogadać ze starymi znajomymi. Klub miał duże kłopoty, podupadł, ale miejmy nadzieję, że się podniesie. Pozdrawiam całą niebieską rodzinę. Trzymajcie się tam!