"Super Express": - Do Wisły wracasz co pięć lat. Czyli kolejny powrót będzie po czterdziestce?
Kamil Kosowski: - (śmiech) Do czterdziestki nie będę grał, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Mam sześć miesięcy, aby pokazać, że warto zatrzymać mnie tu na dłużej. Bo chciałbym jednak pograć w Wiśle dłużej niż pół roku.
- To była propozycja nie do odrzucenia?
- Jeśli chodzi o barwy klubowe, to tak. Dla mnie to najlepszy klub na świecie na zakończenie kariery. Pieniądze nie miały teraz żadnego znaczenia. Zagrałbym tu choćby za złotówkę.
- Nie masz wrażenia, że wracasz do coraz słabszej Wisły?
- Takiego zespołu, jaki mieliśmy 10 lat temu, to się już nie da odtworzyć. Nie tylko w Krakowie, ale w całej polskiej lidze. Wciąż wierzę jednak w Wisłę. To wielki klub, a nawet wielcy miewają trudne sezony, jak choćby AC Milan.
- Pytanie, czy po latach bicia głową w mur Ligi Mistrzów iskra w Wiśle nie zgasła?
- We mnie nie zgasła. A jeśli komuś związanemu z Wisłą to się zdarzyło, to powinien ją jak najszybciej rozpalić w sobie na nowo.
- Wiosnę zaczynacie wyjazdem do Bełchatowa, skąd odszedłeś w nieciekawych okolicznościach...
- Czytając wypowiedzi ludzi związanych z Bełchatowem pod moim adresem, doszedłem do wniosku, że na meczu z Wisłą padnie tam rekord frekwencji. Bo tylu przyjdzie na stadion, żeby mi "podziękować" za 1,5 roku zdrowia i serca zostawionego w tym klubie.
- Nie wszystko jednak było tam złe. Pamiętam, że w meczu z Podbeskidziem miałeś cztery asysty.
- Te asysty były wyjątkowe: po czterech rzutach rożnych, z czterech różnych narożników. Szukałem nawet w Internecie, czy komuś coś takiego się kiedyś udało. Nie znalazłem.
- Pożegnanie z klubem nie było jednak miłe...
- Gdybym miał 25 lat, to wszedłbym do gabinetu prezesa, powiedział dwa słowa i to by się szybko skończyło. Teraz takie sprawy załatwiam jednak inaczej. Skończyło się bez drastycznych ruchów.
- To prawda, że poszedłeś wtedy na urlop tacierzyński?
- Prawda. Akurat urodził mi się syn, chciałem spojrzeć na świat z innej perspektywy. Nie było w tym żadnej złośliwości względem klubu.