"Super Express": - Tajlandia, Chiny, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar. Żadna z tych egzotycznych ofert cię nie kusiła?
Ireneusz Jeleń: - Żadna, choć finansowo były na bardzo dobrym poziomie. Nie chcę jednak, żeby pieniądze przesłaniały mi świat. Zawsze dbałem, aby żona i dzieci dobrze czuły się w miejscu, w którym gram. A czy dobrze by się czuły w tej egzotyce? Nie sądzę. Poza tym decydujące było to, że na początku roku dowiedzieliśmy się o chorobie taty, którego zaatakował nowotwór. Nie wyobrażałem sobie, abym mógł go teraz zostawić i pojechać gdzieś daleko.
- A jak tata się czuje?
- Właśnie jadę po niego do szpitala (rozmawialiśmy wczoraj po południu - przyp. PK). Lekarze mówią, że operacja się udała, oby dalej szło to w dobrym kierunku. Po trzech tygodniach od zabiegu zabieram go do domu, dzięki temu odżyje psychicznie. Wszyscy walczymy razem z nim.
- Zawsze podkreślałeś, że jesteś kibicem Górnika. Jak to się zaczęło?
- Miałem dziewięć lat... U nas, w Cieszynie, niektórzy moi starsi koledzy kibicowali Legii i do tego samego namawiali mnie. Ale nie dałem się (śmiech). Zawsze coś mnie ciągnęło do Górnika.
- Wszyscy w twojej rodzinie kibicują zabrzanom?
- Siostra ma dużo sympatii dla Legii (śmiech). Ale mam nadzieję, że w piątek będzie dopingować Górnika.
- No właśnie, Legia - Górnik to hit następnej kolejki. Strzeliłeś kiedyś gola warszawianom?
- Nigdy! Jako piłkarz Wisły Płock nie miałem do nich szczęścia. Mam nadzieję, że pierwszego gola strzelę Legii właśnie w piątek.
- Po nieudanej przygodzie z Podbeskidziem wiele osób stwierdziło, że Jeleń już się skończył...
- Jestem przekonany, że w Górniku pójdzie mi dużo lepiej. Czuję się dobrze, dochodzę do takiej wagi, jaką miałem za najlepszych czasów w Auxerre. Teraz ważę 85,5 kg, a ideał to 84 kg. A ci, którzy twierdzą, że nic już nie zdziałam, jeszcze mocno się zdziwią.