Ciekawostką jest to, że najlepiej opłacani piłkarze w obu klubach w hicie nie wystąpią. Manuel Arboleda (1,68 mln rocznej pensji) jest kontuzjowany, a Danijel Ljuboja (ok. 1,5 mln) został odsunięty od drużyny.
W takiej sytuacji największym krezusem, który zagra w sobotę, jest wspomniany Murawski, inkasujący w Lechu prawie 130 tysięcy złotych miesięcznie. "Muraś" podpisał kontrakt przed kryzysem, gdy wracał z Rubina Kazań. Teraz nikt w polskiej lidze takich pieniędzy nie zapłaci, dlatego nawet Władimir Dwaliszwili, najlepiej opłacany w Legii z tych, którzy wyjdą na boisko, zarabia mniej od Murawskiego.
- Generalnie lepiej płaci jednak Legia. Obecnie można tam uzyskać kontrakt do 30 procent wyższy niż to, co oferuje Lech - mówi jeden z menedżerów, robiący interesy z oboma klubami.
>>> Sprawdź szczegółowy wykaz, kto ile zarabia w Lechu i Legii
W Poznaniu są też większe dysproporcje. Przy Murawskim Kamiński i Lovrencsisc to "biedacy". Ten pierwszy ma ok. 10 tys. zł podstawowej pensji, a ten drugi - 12 tys. "Kamyk" podpisywał kontrakt jako nieznany nastolatek, a Węgier też był w Polsce anonimowy. Obaj jednak sporo dorobią wejściówkami za udział w meczach, premiami za wygrane i nagrodami za rozegranie określonej liczby spotkań w sezonie.
W sumie każdy z głównych aktorów sobotniego meczu zarabia z dodatkami kilkadziesiąt tysięcy zł miesięcznie. To pieniądze, o których zwykli śmiertelnicy mogą tylko pomarzyć...