Super Express: - Przez jedno zagranie stał się pan bohaterem światowych serwisów sportowych. Angielski „The Sun” określił pana uraz jako najbardziej niedorzeczną kontuzję w historii futbolu.
Maciej Dąbrowski: - Dziś już podchodzę do całej sytuacji na luzie i sam się z niej śmieję. Zresztą, jeszcze w trakcie meczu w Gdyni, kiedy już zostałem opatrzony przez lekarza i usiadłem na ławce, też nie mogłem powstrzymać śmiechu. Nie mogłem uwierzyć, że sam sobie zrobiłem krzywdę. Na boisku nie było mi jednak wesoło, bo uraz był bolesny.
- Jak doszło do kontuzji? Źle się pan złożył do przewrotki?
- To też, ale przede wszystkim zostałem popchnięty przez jednego z rywali. Gdyby nie doszło do ingerencji przeciwnika, dolegliwość z pewnością byłaby mniej dotkliwa. Ale cóż, jeszcze raz okazało się, jak nieprzewidywalna i pełna niespodzianek jest piłka.
- Nos jest złamany? Ponoć ma pan teraz występować w specjalnej masce?
- Na szczęście żadnego złamania nie ma. Oderwała mi się tylko jedna z chrząstek. Uprzedzając – czuję się bardzo dobrze. Już nic mnie nie boli. Co do ochrony twarzy, to ode mnie zależy decyzja, czy będę grał w masce. Jeszcze jej nie podjąłem.
- ŁKS jest głównym kandydatem do spadku z Ekstraklasy. Czy pan, dwukrotny mistrz Polski i zdobywca krajowego pucharu w barwach Legii, nie żałuje, że podpisał z łódzkim klubem kontrakt aż do czerwca 2022 roku i w następnym sezonie prawdopodobnie będzie grał zaledwie w I lidze?
- Jeszcze nie spadliśmy. Sytuacja jest trudna, ale walczymy. Decydujące dla naszej przyszłości będą najbliższe dwa tygodnie. W tym czasie zagramy z Zagłębiem Lubin, Koroną Kielce, Górnikiem Zabrze i Rakowem Częstochowa. Po tych meczach okaże się, gdzie jesteśmy i czy do końca sezonu będziemy grać jeszcze o pozostanie w lidze, czy już tylko o honor. Niedługo będziemy mieli nowy stadion, są świetni kibice, zaangażowani ludzie w klubie. Szkoda by było spaść. Ale nawet jeśli, odpukać, nie zdołamy się utrzymać, to wierzę, że mamy na tyle silną drużynę, iż po roku wrócimy do Ekstraklasy.
- W środę mecz o 6 punktów z Zagłębiem, z którego trafił pan do ŁKS-u. Trener Kazimierz Moskal pytał pana jak ograć niedawnych kolegów?
- Rozmawialiśmy na ten temat. Zresztą byłoby dziwne, gdyby szkoleniowiec o to nie zapytał, przecież jeszcze trzy miesiące temu byłem zawodnikiem klubu z Lubina i znam doskonale jego mocne i słabsze strony.
- Zatem, jak pokonać „Miedziowych”?
- Przede wszystkim trzeba odciąć ich skrzydła. Bohar i Żivec są bardzo groźni. Nie możemy też zostawić miejsca Filipowi Starzyńskiemu. „Figo” to kreator. Wystarczy odrobina przestrzeni, a od razu pośle piłkę napastnikom „na nos”. Musimy zagrać mądrze. Nie wdawać się w wymianę ciosów. Powinniśmy wysoko wyjść do rywali i starać się odebrać piłkę już przed ich polem karnym. Wierzę, że będzie dobrze i punkty zostaną w Łodzi.