Od kilku lat chorował na nowotwór krwi. Jak można było się dowiedzieć w ostatnich dniach - stan zdrowia Franciszka Smudy znacznie się pogorszył w ostatnich tygodniach. Zmarł w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. To właśnie w krakowskim klubie, w budującej się Wieczystej kończył wielką trenerską karierę.
- Z pewnością mogę powiedzieć, że niestety odszedł jeden z najbardziej barwnych i charyzmatycznych ludzi w futbolu. Budził ogromne emocje, przeważnie pozytywne. Uśmiechnięty, otwarty do ludzi, nie różnicował ich według sławy. Do każdego podchodził tak samo, a bardzo lubił rozmawiać z kibicami. Był genialnym trenerem klubowym. Jego przykład pokazał jaka jest różnica między trenerem klubowym, a selekcjonerem reprezentacji. Miał talent do codziennej pracy w klubie, chciał wpływać na ich rozwój każdego dnia. W kadrze masz gotowych piłkarzy na konkretny mecz. To inne umiejętności, ale 100 razy większe miał do pracy klubowej. Bo był mistrzem w odkrywaniu piłkarzy "drugiego rzutu". Z rezerw, trzeciej, czwartej ligi. Miał talent do szlifowania diamentów - mówi nam Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, były sędzia międzynarodowy.
- Powiedzonka, przesądy, śmieszne teksty. Śmialiśmy się z niego, ale zawsze z sympatią. Trochę przypominał Kazimierza Górskiego. Nie mieli obaj wielkich szkół futbolu, filozofii. Mieli nosa do piłkarzy. Można ich wyczucia do piłkarzy porównać. atmosfera w szatni. Odchodzi jeden z ostatnich, którzy talent i zmysł trenerski mieli wrodzony. Taki był Kazimierz Górski, Orest Lenczyk, Wojciech Łazarek i Franek Smuda. Ludzie, którzy nie musieli siedzieć przed komputerem i kończyć specjalne kursy. Osobą, którą Franek najwięcej zawdzięcza jest Andrzej Grajewski. Nie chciał wracać do Polski, chciał zostać w Niemczech w niższych ligach. Przekonał go i stworzyli wspaniały duet trenersko-menedżerski w Widzewie. Reszta jest historią - dodał "Listek".