„Super Express”: - Żal punktów posianych tej jesieni przez „Niebieskich” w takich meczach, jak dwa ostatnie?
Radosław Gilewicz: - Cóż, płacą frycowe. W pierwszej lidze pewne rzeczy można nadrobić, „przykryć” pewne niedostatki. W ekstraklasie – jak pokazały wspomniane dwie ostatnie kolejki – traci się w takich sytuacjach punkty. A to bardzo boli, bo w przypadku Ruchu cztery „oczka” stracone na własne życzenie to ogromny kapitał. Najpierw bramka stracona w doliczonym czasie gry z Koroną, później nieszczęsny mecz z Cracovią: gra przez godzinę z przewagą jednego zawodnika, trzykrotne wyjście na prowadzenie, i tylko remis na koniec… Kosztowne lekcje, zwłaszcza w kontekście tego, że przeciwnicy wcale nie byli lepsi. To raczej Ruch swoją grą „zapraszał” przeciwników do tego, by szukali swych szans na wyrównanie. Muszą się chorzowianie nastawić do takich końcówek zupełnie inaczej z mentalnego punktu widzenia.
- Wychodzi brak doświadczenia? Brak wyrachowania?
- Wyrachowania – świetne słowo. Powtórzę: na poziomie ekstraklasy każdy błąd wynikający z braku doświadczenia jest przez rywala wykorzystywany. Ale to jest do wypracowania. To kwestia odpowiedniego nastawienia, a nie cofania się, oddawania inicjatywy, czekania i patrzenia na zegar. A przecież w przypadku Ruchu gole tracone w końcówkach to nie tylko kwestia dwóch gier, o których wspomniałem, ale i paru innych spotkań.
- Wyobraża pan sobie, że w zimowej przerwie właśnie praca mentalna – a nie transferowa, związana z wydawaniem pieniędzy, których w Chorzowie nie ma w nadmiarze – może Ruch wprowadzić wiosną do bezpiecznej strefy?
- W zasadzie powinno to iść w parze, bo jednak transfery zawsze mocniej pobudzają zespół, szatnię. Tym bardziej, jeżeli byłyby to transfery wydatnie wzmacniające kadrę, a nie tylko ją uzupełniające. Generalnie natomiast kilka tygodni zimowej pracy daje sporo czasu na „przepracowanie” również rzeczy mentalnych i taktycznych, o których mówiliśmy. Prowadząc w sparingach, nie cofamy się, ale skupiamy na szanowaniu piłki, przenoszeniu jej w sektory przeciwnika.
- W piątek do Chorzowa przyjeżdża „do swojego matecznika” Waldemar Fornalik, z którym spędził pan sezon w Ruchu przed wyjazdem na Zachód. Co panu przychodzi do głowy, kiedy słyszy pan to nazwisko?
- Legenda bez końca. Ja wiem, że to hasło „należy” do całego Ruchu, ale Waldek pasuje do niego również indywidualnie. No i oczywiście nieśmiertelne „Waldek King”. Dziś jest trenerem Zagłębia, ale zawsze będzie identyfikowany przede wszystkim z Ruchem. Piękną historię – z mistrzostwem Polski włącznie – zapisał jako zawodnik, a jako trener w naprawdę trudnych chorzowskich czasach sięgał z drużyną po wicemistrzostwo.
- W piątek ważniejsze będą dla papa uczucia przyjaźni czy sympatia do Ruchu? Słowem: komu pan będzie kibicować?
- Nie ma dla mnie innej opcji: Ruchowi oczywiście. Myślę, że Waldek się nie obrazi, ale… ja przecież startowałem w wielki futbol z Cichej; notabene było to dokładnie 30 lat temu. Waldek miał w tym swój udział, bo przecież już wtedy był w Ruchu grającym asystentem – najwyraźniej z dobrym dla mnie skutkiem, patrząc na moje dalsze dokonania.
- Strzelił pan wtedy, w debiutanckim dla siebie sezonie, 15 goli w ekstraklasie. Widzi pan dziś w Ruchu kogoś na miarę powtórki tego wyczynu? Naturalna odpowiedź to Daniel Szczepan...
- Nie chcę porównywać moich czasów do obecnej piłki, bo futbol zmienił się bardzo. Natomiast napastnicy – skuteczni, jak Daniel – zawsze mogą być jeszcze lepszymi, jeszcze skuteczniejszymi zawodnikami.
- Tyle że on ma już 28 lat.
- No to co? Nigdy nie jest za późno na rozwój. Znam piłkarzy wysokiej klasy międzynarodowej, którzy mi powtarzali: „Zacząłem się pewnych rzeczy uczyć dopiero w wieku 30 lat”. Patrząc statystycznie, w dzisiejszych czasach „kwiecie wieku” przypada u piłkarzy właśnie na 30-32 lata. Masz doświadczenie, masz polot, zmysł do gry. Ja też właśnie w takim wieku sięgałem w Austrii po mistrzostwa kraju, po puchar, po koronę króla strzelców. Więc jestem pewien, że i „Szczepek” jeszcze przez jakiś czas – również po trzydziestce – będzie bramki dla Ruchu strzelać.
- Przydarzą się „Niebieskim”, jeśli mają gonić rywali w tabeli. Mają na to szanse?
- Ekstraklasa jest ligą nieobliczalną, tak jak nieobliczalnym klubem jest Ruch. Nawet w najtrudniejszych dla niego czasach, wszyscy przeciwnicy bali się na ten Ruch przyjeżdżać. Bo to zawsze była ekipa z charakterem, zdolna do wielkich rzeczy, niezależnie od siły kadrowej. Z tymi kibicami, niosących dopingiem piłkarzy niezależnie od wyników i miejsca w tabeli, zespół potrafi robić rzeczy wielkie, nawet jeśli nie jest to Cicha, a Stadion Śląski.
- Widzę, że wierzy pan w utrzymanie Ruchu!
- Jasiu Woś był bardzo dobrym piłkarzem, a powierzenie mu drużyny to był dobry ruch działaczy. Jeśli dostanie szansę popracowania z zespołem przez zimę, to Ruch się utrzyma.