- Chyba lubi pan kłopoty. Wcześniej wpakował się pan w tarapaty w Katowicach, teraz w Zabrzu...
- Gdybym nie wierzył w powodzenie misji powrotu Górnika do Ekstraklasy, to nie podejmowałbym tej pracy. Wierzę w tych chłopaków, oni mają potencjał piłkarski. W trzy miesiące nie zapomnieli, jak się gra w piłkę. A kłopoty są po to, by je rozwiązywać. Górnik wjedzie na właściwy tor.
- Rozmawiał pan z Henrykiem Kasperczakiem. Nie ostrzegał pana: "Adam, gdzie ty się pakujesz?!".
- Oczywiście, rozmawiałem z Henrykiem podczas zjazdu szkoleniowego PZPN, ale nie było takiego tonu rozmowy. Dyskusja dotyczyła spraw szkoleniowych, nikt nikogo nie straszył. Znamy się z Henrykiem dobrze, nie chciał mnie zniechęcać.
- Ma pan opinię człowieka dobrotliwego, o czym świadczy pański pseudonim - "Ciepły". Tymczasem ekipą z Roosevelta trzeba wstrząsnąć. Jak pan zamierza to zrobić?
- Dla mnie liczy się skuteczność, a nie gadanie. Nie mam problemu z mentalnym nastawieniem drużyny. Każdy ma swoje metody, dla mnie priorytetem jest determinacja zawodników. Nikt nie może liczyć na to, że bez harówki będzie dla niego miejsce w drużynie. Nikomu nie będę pobłażał, jestem bardzo wymagający. Jeśli trzeba będzie przykręcić śrubę, to przykręcę!
- Górnik miał być liderem, a jest dopiero na 5. miejscu w tabeli, ze stratą aż 10 punktów do Widzewa...
- Nie ma drużyny, która nie przeżywa kryzysu. Górnik przeżywa taki kryzys i potrzebuje lekarstwa na to. Jeśli lek ma być skuteczny, najpierw trzeba postawić dobrą diagnozę, dobrze zbadać "pacjenta", odbudować zespół pod względem motorycznym, potem mentalnym. Mam nadzieję, że się to uda i awansujemy do Ekstraklasy. Jestem na tym etapie trenerskiej kariery, że traktuję takie zadanie jako dodatkowy zastrzyk adrenaliny.