Dla sympatyków „Białej Gwiazdy” jawi się jako szczęśliwa postać. W dwóch spośród wspomnianych trzech gier pierwszoligowych przezeń rozstrzyganych brała udział właśnie Wisła. I oba wygrała, pokonując legnicką Miedź 2:0 oraz na wyjeździe lubelski Motor 4:1 (dwa rzuty karne dla krakowian, ale i czerwona kartka dla Davida Junki).
Dużo gorsze wspomnienia związane z osobą Kwiatkowskiego mają w Szczecinie. W tym sezonie stołeczny rozjemca jeszcze meczu „portowców” nie rozstrzygał. Niemal rok temu, 20 maja w Zabrzu, rozwścieczył bowiem piłkarzy, działaczy i kibiców Pogoni.
To była 33. kolejka ekstraklasy, szczecinianie walczyli o miejsce w czołowej trójce. Polegli jednak w meczu z Górnikiem, tracąc gola decydującego o porażce 1:2 w doliczonym czasie gry. Kilkadziesiąt sekund wcześniej jednak to goście mogli przy Roosevelta zadać decydujący cios.
Szarżujący na bramkę zabrzan Marcel Wędrychowski tuż przed oddaniem strzału został zaatakowany wślizgiem przez goniącego go Daisuke Yokotę. Arbiter nie uznał jednak, że Japończyk przekroczył przepisy i nie podyktował „jedenastki”. Co więcej, nie zdecydował się całej sytuacji obejrzeć na monitorze!
„Dla mnie to jest niepojęte, żeby w takiej akcji sędzia nie pobiegł do monitora i na spokojnie nie obejrzał powtórki!” - pieklił się później dyrektor sportowy Pogoni, Dariusz Adamczuk. Sam rozjemca przyznał później, że obraz wideo mógłby wpłynąć na zmianę oceny sytuacji. „Dla mnie bardziej jest to rzut karny, wolałbym podjąć taką decyzję" – przyznał w rozmowie z portalem „Weszło.com”.
„Tomasz Kwiatkowski jest uznanym arbitrem VAR. To właśnie on zasiadał przed monitorem w wyjątkowych meczach dla polskiego arbitrażu, które prowadził Szymon Marciniak: w finale mistrzostw świata 2022 i finale Ligi Mistrzów w 2023 roku” – reklamuje arbitra portal „Łączy nas piłka”. Czy dziś w finale PP nie zawaha się on użyć monitora w spornych sytuacjach?