"Super Express": - Niedawno twierdził pan, że po letnich przygotowaniach u trenera Smudy był pan wrakiem piłkarza. A jak jest u trenera Wdowczyka?
Patryk Małecki: - Jestem mile zaskoczony różnorodnością treningów, wszystko jest monitorowane. Jeśli ktoś jest przemęczony, to robi się badania i można liczyć na dzień wolnego. W Wiśle było inaczej.
Zobacz również: Barcelona jak 'Galacticos': jak się uczyć, to tylko na własnych błędach
- Dlaczego?
- Bo trener Smuda chciał być wszystkim: i trenerem, i magazynierem, i lekarzem... Tylko on mógł zwolnić zawodnika z treningu, a nie lekarz, nawet jeśli były do tego podstawy. Nie chcę wymieniać nazwisk piłkarzy, których przecież znam bardzo dobrze, ale niektórzy zatracili szybkość poprzez pracę nad wytrzymałością, jaką preferuje Smuda.
- Wdowczyk chwali pana za zaangażowanie na treningach. Czy pracujecie też nad kontrolą pana emocji?
- Mam ciężki charakter i wiem, że większość ludzi mnie nie lubi albo wręcz nienawidzi. Ale mam to gdzieś i robię swoje. Nikt i nic mnie nie zmieni, widocznie tak samo uważa trener Wdowczyk. Powiedział mi, że nie chce, żebym spokorniał i zmienił się w baletnicę, bo i tak się nie zmienię. Podwójnie jestem więc wdzięczny trenerowi, że w trudnym momencie kariery podał mi rękę...
- Niektórych rywali pan obrażał, jak na przykład Ntibazonkizę, któremu wytknął pan nawet kolor skóry...
- Ale po meczu potrafiłem zadzwonić do niego i przeprosić. Wszystko pomiędzy nami jest w porządku, żaden z nas nie ma do drugiego urazy.
- Współpracował pan też z Adamem Nawałką. Jak go pan wspomina?
- Miałem wtedy 18 lat i trener Nawałka był dla mnie jak ojciec. U niego strzeliłem pierwszego gola w Ekstraklasie, a dzień później... złamałem nogę. Nawałka, już jako selekcjoner, dzwonił do mnie pod koniec zeszłego roku, gdy odchodziłem z Wisły. Życzył, żebym uporządkował sprawy z nowym klubem. Teraz tylko ode mnie zależy, czy ponownie spotkam się z trenerem Nawałką w reprezentacji.