"Super Express": - Sobota 9 grudnia była niezwykłym dniem dla pana. Najpierw urodził się syn, a potem piłkarze dali panu w prezencie wygraną z Wisłą i kołyskę
Józef Wojciechowski: - Tak, to były niezwykłe chwile. Narodziny dziecka, cenne trzy punkty w Krakowie... Czasowo tak się to wszystko poukładało, że zdążyłem być i w szpitalu, i mecz potem obejrzeć. A ta kołyska to było coś przyjemnego. Z reguły piłkarze wykonują ją dla siebie, a tym razem była dla prezesa. To nowość.
- Dzięki dobrej końcówce rundy zawodnicy wykonali plan minimum, czyli zajęli miejsce na podium. W przeciwnym razie groził pan wycofaniem się z interesu. To był straszak czy realna groźba?
- Realna groźba. Przecież ja nie mogę tego ciągnąć w nieskończoność bez efektów. Mnie środek tabeli nie interesuje. Trener Zieliński obiecał mi walkę o mistrzostwo i z tego będzie rozliczany. Śląsk Wrocław ma nad nami tylko sześć punktów przewagi. Trzy sami powinniśmy im odebrać w bezpośrednim meczu, resztę gdzieś muszą zgubić. Polonia musi walczyć o pierwsze miejsce.
- A drugie będzie porażką?
- Najważniejszy jest dla mnie mistrzowski tytuł. Ale proszę mnie nie namawiać, żebym tu i teraz zadeklarował, że jak zajmiemy drugie miejsce, to wszystkich rozstrzelam. Nie chcę tak ostro rozmawiać.
- Ale to pan zawsze zdecydowanie stawiał sprawę
- I nic się nie zmienia. Walczymy o mistrza, więc będę chciał wzmocnić zespół, przede wszystkim napastnikiem. Jeden Cani nie wystarczy.
- Ma pan listę życzeń? Może warto pomyśleć nad wypożyczeniem Pawła Brożka z Trabzonsporu? On tam prawie w ogóle nie gra, a musi ratować formę przed EURO
- A wiecie, że to niezła myśl? No, ten Brożek przecież w kadrze strzela, mógłby mi się przydać. Tylko pewnie ma bardzo wysoki kontrakt
- Na pewno, ale musi spuścić z tonu, bo jak nie, to wiosnę spędzi na ławce
- Sprawdzimy to. Pomysł mi się podoba. Zresztą,Turcy i tak mi są winni duże pieniądze.
- Nie zapłacili za Mierzejewskiego?
- Część zapłacili, ale nie przelali kolejnej raty, a termin minął. Dlatego zwróciliśmy się już do banku, który dał gwarancję na ten transfer. Dzięki temu jestem pewien, że pieniądze na pewno do mnie trafią.
- Dużo tego?
- 1,5 miliona euro.
- Jak pan ocenia pracę duetu Włodzimierz Lubański - Kazimierz Jagiełło, których niedawno pan zatrudnił?
- Myślę, że na oceny jeszcze za wcześnie. Testem dla nich będą zimowe transfery. Czyli dopiero wiosną będziemy wiedzieć, na ile się sprawdzili
- Widzimy, że na stole u pana leżą cukierki krówki z podobiznami najlepszych polskich piłkarzy lat siedemdziesiątych. Jest Szarmach, Kasperczak, Tomaszewski, ale nie ma Lubańskiego. Zjadł go pan?!
- Ja nie! Może ktoś inny... Zresztą Włodek jest akurat tuż obok, w sekretariacie, bo zaraz mamy spotkanie. Naprawdę go nie zjadłem (śmiech).
- Polonia chce nie tylko sprowadzać graczy, ale też pozbyć się tych, który zawodzą. Nie boli pana, że co miesiąc płaci pan 80 tysięcy złotych takiemu zawodnikowi jak Grzegorz Bonin? Przecież on niewiele potrafi
- Niestety, w tej sprawie zostałem, można powiedzieć, naciągnięty. Dopiero po czasie usłyszałem, że Bonin był gotów podpisać umowę z innym klubem za połowę tej kwoty. Ale gdy usłyszał, że jest szansa na większe pieniądze w Polonii, to od razu się zdecydował. Zawodzi, więc powinien odejść. Tak jak Daniel Sikorski.
- A jaka będzie przyszłość Polonii? To prawda, że kupi pan Lechię i przeniesie się do Gdańska?
- Dla Polonii wiosna będzie decydującym testem. Zamierzam zorganizować dwa nasze mecze ligowe na Stadionie Narodowym. Jednym z nich będzie spotkanie ze Śląskiem Wrocław. To będzie taki sprawdzian, czy jesteśmy w stanie zgromadzić na trybunach kilkanaście tysięcy ludzi. Jeśli się nie uda, będę się musiał zastanowić, czy to wszystko ma sens.
- A ta Lechia?
- Na razie nie ma tematu, ale przecież nie powiem panom, że na pewno jej nigdy nie kupię. Bo może coś się jednak wydarzy w tej sprawie, a wtedy panowie by powiedzieli, że kłamałem. Lechia to bez wątpienia temat wart zainteresowania.