To było piękne podsumowanie jego stosunkowo krótkiej kariery w Legii. W swoim najpewniej ostatnim meczu z "elką" na piersi Nikolić strzelił hattricka i przyczynił się do wysokiej wygranej 5:0 nad Górnikiem Łęczna. Choć w tym sezonie grał mniej, niż w poprzednim, to nie przeszkodziło mu to w wyjściu na samodzielne prowadzenie w klasyfikacji strzelców LOTTO Ekstraklasy. Po 19 kolejkach Węgier ma na koncie 13 trafień, a jeszcze 3,5 roku temu brakowałoby mu zaledwie jednej bramki do tytułu króla strzelców (w sezonie 2012/2013 zdobył go Robert Demjan, który strzelił 14 goli).
Łącznie przez półtora roku gry w Legii Nikolić zdobył 55 goli w 86 meczach, co jest wynikiem wręcz rewelacyjnym. Zdecydowaną większość tych trafień zanotował w lidze polskiej. Tu strzelił aż 40 bramek w 56 spotkaniach i zdołał przedziurawić siatki bramek wszystkich ekstraklasowych zespołów, przeciwko którym grał. Od lata 2015 roku wskoczył na 19. miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii Legii. Wyprzedził m.in. Wojciecha Kowalczyka, a zrównał się z Jerzym Podbrożnym, którzy przecież traktowani są niemal jak legendy. "Wojskowi" takiego snajpera i strzelca nie mieli od czasów Stanko Svitlicy (występował w Warszawie w latach 2001-2004), który podobnie jak Węgier wywalczył koronę króla strzelców. Teraz Nikolicia czekają jednak nowe wyzwania, bo zapowiedział już, że wiosną mistrzowie Polski będą musieli radzić sobie bez niego.
- Przyszła oferta, klub ją zaakceptował i ja też ją zaaprobowałem. Musimy tylko ustalić drobne detale. Jeśli to był mój ostatni mecz w Legii, to wyszedł perfekcyjnie. Wygrałem tu wszystko, co było do wygrania. Czasami, gdy siadałem na ławce, nie byłem zadowolony. Każdy zawodnik tak myśli. Gdy wychodziłem na boisku, udowadniałem, że moje miejsce jest właśnie tam. Nie mogę być zły na nikogo w Legii, w tym na trenerów. Łączy mnie z tym klubem zbyt silna więź. Jestem tak szczęśliwy i dumny, że mogłem tu grać - przyznał szczerze Nikolić w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" po meczu z Górnikiem Łęczna. Zresztą już w trakcie tego spotkania widać było, jak ciężko obu stronom będzie się pogodzić z tym rozstaniem. Gdy Jacek Magiera postanowił zdjąć piłkarza z boiska, cały stadion żegnał go owacją na stojąco, a "Żyleta" skandowała "Niko! Niko!". On sam wzruszył się na tyle, że w jego oczach zaszkliły się łzy, a po zejściu z murawy długo przybijał piątki i ściskał się z innymi zawodnikami czy członkami sztabu szkoleniowego, szczególnie z Aleksandarem Vukoviciem i Lucjanem Brychczym.
Ale sam początek w Warszawie nie był kolorowy. W spotkaniu o Superpuchar Polski z Lechem Poznań Legia została rozbita aż 1:4, a Węgier nie pokazał nic, co wróżyłoby mu przy Łazienkowskiej taką karierę, jaką faktycznie zrobił. Z czasem zaczął strzelać jak na zawołanie i przynajmniej w lidze był nie do powstrzymania. To jednak zaczęto mu w pewnym momencie wytykać, bo Nikolić w starciach z silniejszymi rywalami w rozgrywkach europejskich rzeczywiście był zbyt łatwo zatrzymywany przez obrońców rywali. W obecnym sezonie kiedy grał, to często irytował niewykorzystanymi sytuacjami, zbyt małym zaangażowaniem w rozegranie czy po prostu za słabą dynamiką, ale w ostatnim meczu przy Łazienkowskiej ponownie pokazał to, za co pokochały go trybuny. I mimo gorzkich słów, jakie nieraz padały pod jego adresem, w Legii jeszcze długą mogą za nim płakać.