Tomasz Bielecki o Bońku, Łodzi i fatalnych emocjach

2012-02-21 10:58

Zbigniew Boniek wzruszył mnie, kiedy wpłacił tysiąc złotych na fundusz ratowania ŁKS. Bo byłem przy tym, jak Zibiego przyjmowano do Widzewa. Choć od wielu lat mieszka w Rzymie, nie przystał być patriotą łódzkiego futbolu.

Boniek, podobnie jak jeszcze kilku ludzi związanych z łódzką piłką, marzy się wielkie zjednoczenie ŁKS z Widzewem. W miejsce dwóch organizmów klepiących biedę miałby powstać nowy silny klub. Klub z zamożnymi i uczciwymi sponsorami, który nie byłby skazany na cackanie się ze skąpymi mecenasami, ani wysłuchiwania zagranicznych grajków. Klub, który mógłby na równi z Legią, Wisłą czy Śląskiem walczyć o mistrzostwo Polski i miejsce w Lidze Mistrzów.

Marzenie Bońka jest piękne przez swoją racjonalność. Tak powinno się stać, ale się nie stanie. Bo ŁKS z Widzewem nie da się połączyć w całość, tak jak nie da się Wisły z Cracovią, AS Romy z Lazio, Rangers z Celtic, United z City i Górnika z Ruchem. Żywiołem napędzającym futbol - w jeszcze większym stopniu niż pieniądze - są emocje. Stare "święte wojny" ściągają na stadiony kolejne pokolenia kibiców, a także niestety kiboli. Tych podziałów nie może zasklepić żadna wizja wspólnej świetlanej przyszłości.

Więc - choć mi żal - nie wierzę powstanie klubu FC Łódź. A na ratowanie ŁKS też wpłaciłem skromną sumę.

Najnowsze