Ponad dwie dekady temu Wojciech Łobodziński wraz z kolegami ze słynnej ekipy „Złotopolskich”, prowadzonej przez legendarnego trenera Michała Globisza, sięgnął po mistrzostwo Europy w kategorii U-19. Z tamtej ekipy tylko on posiadł najwyższy stopień trenerskiego wtajemniczenia. Z Miedzią Legnica, którą prowadzi od czerwca 2021, w ubiegłym sezonie wygrał rozgrywki pierwszej ligi, a teraz szuka z nią pierwszego – również swojego w roli trenera - zwycięstwa w ekstraklasie. Okazją do niego mogą być piątkowe (godz. 18.00) derby Dolnego Śląska, w którym jego podopieczni zmierzą się z Zagłębiem Lubin. Warto pamiętać, że właśnie w ekipie lubińskiej „Łobo” sięgnął po pierwsze w karierze boiskowej (powtórzył potem ten sukces w krakowskiej Wiśle) mistrzostwo kraju.
„Super Express”: - Mocno emocjonalny tydzień w pana życiu: między Płockiem a Lubinem, ważnymi ośrodkami i klubami w pana życiu. Zdarza się panu czasem żyć wspomnieniami?
Wojciech Łobodziński: - Niekoniecznie. Natomiast faktem jest, że w Płocku wziąłem ślub, a w Lubinie urodziła mi się córka. Więc jakby pan zgadł: te dwa miejsca są ważne emocjonalnie w moim życiu!
Lewandowski strzelał w Płocku. Nafciarze skuteczni jak nigdy dotąd [WIDEO]
Takie bramki strzela Miedź Legnica w tym sezonie
- Ten Płock jednak pana potraktował mało przyjemnie: wyjechał pan z niego z porażką 1:4!
- Wynik nie oddaje tego, co się działo na boisko. Oczywiście, jest najważniejszy, ale trochę mylący. Do 90 minuty, po której straciliśmy dwa gole, raczej my byliśmy bliżsi strzelenia bramki na 2:2 niż rywale – podwyższenia prowadzenia. Więc jest progres w naszej grze, za to... nie ma wyniku. To trzeba zmienić.
- 10 lat minie za dwa tygodnie od pańskiego pierwszego meczu w barwach Miedzi. Ktoś mógłby powiedzieć, że wiąże się pan z piłkarską „białą plamą”. Ale byłoby to wysoce niesprawiedliwa opinia dla Legnicy, prawda?
- Zdecydowanie krzywdząca. Klub od wielu lat rok w rok robi progres. Ten sportowy – choć wiem, pamiętam, że był awans do ekstraklasy i zaraz potem spadek – ale przede wszystkim ten organizacyjny. A ja miałem tę przyjemność być częścią tego procesu, najpierw przez kilka lat jako piłkarz, a obecnie trener.
Stary Słowak robi furorę w polskiej lidze. Wszystko dzięki Polakom
- Ale w tej chwili rzeczywistość skrzeczy. W pierwszej lidze – za pańskiej kadencji – Miedź miała serię maksymalnie trzech gier bez wygranej. Taką ma teraz w ekstraklasie. Chodzą ciarki niepewności po plecach?
- Nie. Życie trenera rzadko kiedy usłane jest wyłącznie różami. I rzadko miewa się taki sezon, jaki mieliśmy w pierwszej lidze. Przygotowywałem się na taki moment, jak obecnie, bo on kiedyś musiał nadejść. Bardzo bym chciał umieć sobie radzić w takich chwilach. Wierzę w tę robotę, jaką do tej pory wykonaliśmy z chłopakami, więc seria gier bez wygranej nie sprawi, że nagle porzucimy naszą piłkarską „tożsamość”. Być może zbyt romantycznie do tego podchodzę, ale nie chcę od tego odchodzić. Chcę dalej być sobą – w sensie trenerskich wyborów.
- A na czym owa „tożsamość” Miedzi ma polegać?
- Że najważniejszy jest piłkarz i jego umiejętności. Chcemy bazować na indywidualnej kreatywności każdego z zawodników, ich zdolności ofensywnej; oczywiście z założeniem poprawnej gry w defensywie. Bo tu chyba jest w tej chwili nasz największy problem.
- Patrząc na liczne zmiany w składzie – za wami ledwie trzy mecze, a tylko dwóch zawodników zagrało je w pełnym wymiarze – można domniemywać, że wciąż pan szuka najlepszych twórców tej „tożsamości”?
- Nasza drużyna się mocno zmieniła. Straciliśmy trzech podstawowych graczy, a z drugiej strony – mocno poszerzyliśmy kadrę, w kontekście wymagań poziomu ekstraklasowego. Czasu zaś latem było niewiele, by to wszystko precyzyjnie skomponować.
- A może ta rewolucja była po prostu za wielka?
- Odejście Patryka Makucha i kontuzja Damiana Tronta – a więc ubytek dwóch absolutnie podstawowych graczy – sprawiły, że musieliśmy nieco zmienić specyfikę naszej gry. A więc raczej ewolucja niż rewolucja.
Patryk Makuch i jego piękna piłkarska muza
- Wzdycha pan bardzo pod „Makim”?
- Nie powiem, że nie. Oprócz bramek Patryk dawał nam dużo więcej w grze. Ale to nie jest tak, że sobie nie poradzimy bez niego. Angelo Henriquez jest napastnikiem o nieco innej charakterystyce, ale bardzo doświadczonym. Na niejednym stadionie grał, dużo widział. U nas też już zdążył strzelić bramkę, a zaraz – jestem o tym przekonany – zacznie to robić bardzo regularnie.
- Przed wami mecz z Zagłębiem: tylko miedziowe derby czy jednak sentymentalny dla Wojciecha Łobodzińskiego bój z byłym klubem? - Za wiele czasu minęło już od chwili, gdy grałem w koszulce Zagłębia. Owszem, dla społeczności obu klubów i miast to wielka sprawa, ale ja... po prostu chciałbym wygrać ten mecz.