Przypomnijmy, pierwsze spotkanie między Borussią Dortmund a AS Monaco miało odbyć się w zeszły wtorek. Ostatecznie UEFA przeniosła mecz na środę, ponieważ niedaleko autokaru z zawodnikami z Niemiec doszło do trzech eksplozji. Piłkarze przyznawali później, że byli przerażeni. Jeden z nich, Marc Bartra, ucierpiał po wybuchach i znalazł się na stole operacyjnym. Lekarze musieli zając się jego ręką, a hiszpańskiego obrońcę czeka dłuższa przerwa.
Podopieczni Thomasa Tuchela po pierwszym meczu narzekali, że władze europejskiej piłki nie dały im nawet doby na dojście do siebie po dramatycznych wydarzeniach. Przegrali 2:3 i z ich słów aż wyzierał żal do działaczy. W rewanżu mieli spisać się lepiej. Jednak w drodze na stadion po raz kolejny serca zawodników z Dortmundu podskoczyły do gardeł. Wszystko dlatego, że policja zatrzymała ich autokar po zaledwie kilku minutach podróży.
Przymusowy postój trwał dwadzieścia minut. Okazało się, że miało to związek z korkami, które utworzyły się przy stadionie w Księstwie. Postanowiono opóźnić nawet rewanżowe spotkanie o pięć minut. Po końcowym gwizdku Łukasz Piszczek przyznał, że wraz z kolegami bali się powtórki scenariusza sprzed tygodnia. - To na pewno nie jest dla nas łatwy temat. Starałem się skoncentrować na meczu, słuchając muzyki, ale wiadomo, że w takich sytuacjach nie jest to łatwe. Najgorzej jest, kiedy nic się nie robi. Siedzisz w autobusie i nie wiesz, co się dzieje. Różne myśli pojawiają się wtedy w głowie. Tak to wygląda. Czasami nie mamy wpływu na pewne rzeczy - powiedział obrońca reprezentacji Polski w rozmowie z Tomaszem Smokowskim, dziennikarzem Canal+.
W środę AS Monaco po raz drugi udowodniło swoją wyższość nad Borussią Dortmund. Już po siedemnastu minutach gry gospodarze prowadzili 2:0 i byli w zasadzie pewni awansu do półfinału. Ostatecznie starcie zakończyło się wynikiem 3:1 dla gospodarzy, którzy w gronie czerech najlepszych ekip Ligi Mistrzów 2016/17 znaleźli się obok Realu Madryt, Juventusu Turyn i Atletico Madryt.