W pełnym emocji i huśtawki nastrojów Raków pokonał najlepszy zespół azerski 3:2, a bohaterem meczu – choć sam się w rozmowie z „Super Expressem” od takiego miana dystansował – okazał się Sonny Kittel. Mającemu polskie korzenie piłkarzowi z Niemiec Arsenić też poświęcił dwa zdania, stając przed dziennikarzami.
„Super Express”: - Pański komentarz do tego boiskowego rollercoastera?
Zoran Arsenić: - Zwycięstwo cieszy, jestem dumny z chłopaków, ale są... rzeczy do poprawienia. Przy stanie 2:0 powinniśmy się zachować zdecydowanie lepiej. Trzeba popracować nad tym, by taka sytuacja się nie powtórzyła.
- Pierwsza połowa generalnie nie zapowiadała tych emocji i zwrotów akcji, które nastąpiły po przerwie, prawda?
- Mecz w I połowie był bardzo wyrównany. My broniliśmy nisko, byliśmy odpowiednio agresywni w niskiej zonie i dobrze zorganizowani. Po przerwie strzeliliśmy jako pierwsi, potem poprawiliśmy i wszystko wyglądało OK do momentu, w którym straciliśmy gola kontaktowego.
- Jak z waszej perspektywy wyglądało tych kilka minut dzielącego waszego drugiego gola od wyrównania ze strony gości?
- Karabach gra w europejskich pucharach rok w rok od dziesięciu lat. To dobra, doświadczona drużyna. Rywale po stracie drugiego gola błyskawicznie się nakręcili, podkręcili tempo… Pierwsza ich bramka – moim zdaniem – była nie do obronienia. Mogliśmy natomiast się lepiej zachować przy wyrównującym golu, bo przecież wiedzieliśmy, że Karabach to mocno, intensywnie i agresywnie grający rywal.
- Jaka pierwsza myśl przyszła panu do głowy, gdy z 2:0 w ciągu 120 sekund zrobiło się 2:2?
- Nie mogę powiedzieć głośno tych słów, nie nadają się do powtórzenia (śmiech). Na pewno była duża złość. Z mentalnej strony to była strasznie trudna sytuacja. Ale mental - co pokazaliśmy, strzelając zwycięskiego gola - jest mocną stroną Rakowa.
- Mocny okazał się też Sonny Kittel!
- Każdy z nas w ciągu tych kilku dni zobaczył na treningach, jakiej klasy to piłkarz. Bardzo cieszy nas, że jest z nami. Spoko gość, choć – przynajmniej na razie – w szatni niemal w ogóle się nie odzywa. Mecz z Karabachem zakończył przepiękną bramką, a... będzie jeszcze lepszy.
- Nie gotowały się wam w pewnych momentach głowy na widok decyzji sędziego?
- Na pewno dopuszczał do ostrej gry ze strony rywala, wiele fauli Karabachu puszczał bez żółtej kartki. Ale trzeba być na to przygotowanym. To część piłki nożnej i nie powinno nas to zaskoczyć. Nie wolno myśleć o takich rzeczach, trzeba się koncentrować na swoim planie.
- Czego spodziewacie się w Azerbejdżanie?
- Tego samego. Agresji, pojedynków… Ale będziemy gotowi na tę walkę.
- Lecicie do Baku z jednobramkową zaliczką, więc w rewanżu to rywal będzie musiał atakować, by strzelić gola. To dobra dla was okoliczność, że możecie czekać na kontrę?
- I tak, i nie. Mamy swój styl, który zawsze chcemy prezentować. I mamy swoje DNA, choć trzeba pamiętać, że obraz gry zależy też przecież od przeciwnika. Na pewno będzie trudno, ale jesteśmy przygotowani na tamtejsze piekiełko i wierzymy w awans.
- Ale klątwę Karabachu – który do tej pory czterokrotnie eliminował polskie drużyny z pucharów – pan zna?
- Wiemy o niej, ale w ogóle nas to nie obchodzi. Historia nie wygrywa i nie przegrywa meczów. To, czy awansujemy, zależy od nas samych, a nie od wyników z przeszłości.