Zaczęło się jak w dobrym filmie akcji - od mocnego uderzenia. Nie minęły dwie minuty a Manchester City prowadził 1:0. Błąd przy wyprowadzaniu piłki popełnił Virgil Van Dijk (choć Holender uważał, że był faulowany) i kapitalnie wykorzystał go Fernandinho. Zagrał w strefę, gdzie brakowało stopera The Reds. Znalazł podaniem Raheema Sterlinga, a Anglik wypatrzył lepiej ustawionego Gabriela Jesusa, który z łatwością umieścił piłkę w siatce.
City rozpoczęli najlepiej jak mogli i kontynuowali napór. Pomagało im ultraofensywne ustawienie, jakie zaproponował Pep Guardiola. Liverpool zaś był pogubiony. W każdym zagraniu gości widać było nerwowość i nieporadność. Starał się to wykorzystać Manchester, lecz brakowało skuteczności. Dobrze też w bramce spisywał się Loris Karius, którego wyjścia przy dośrodkowaniach miały nieocenioną wartość. W 41. minucie pomogło mu jeszcze szczęście. Silny strzał Bernardo Silvy znalazł się poza zasięgiem Niemca, ale piłka odbiła się od słupka i wróciła do gry.
Chwilę później miało miejsce kluczowe wydarzenie dla tego meczu. Karius wypiąstkował piłkę, a ta pechowo odbiła się od Jamesa Milnera i trafiła do Leroya Sane, który wepchnął ją z najbliższej odległości do bramki. Radość gospodarzy trwała chwilę, gdyż arbiter uznał, że strzelec był na spalonym. Antonio Lahoz pomylił się jednak podwójnie, bo zagranie nie pochodziło od piłkarza City, a Sane nie był bliżej linii bramkowej, niż ostatni defensor The Reds.
Obywatelom należała się bramka, ale sędziowska pomyłka sprawiła, że Manchester prowadził do przerwy tylko 1:0.
Drugą połowę City rozpoczęli w pewnym osłabieniu. Pep Guardiola tak zbeształ sędziego w przerwie, że ten odesłał go na trybuny. Gospodarze nie tryskali już na murawie taką energią i takim polotem. Wynikało to zapewne z ubywających sił i z braku impulsu na ławce rezerwowych.
W 56. minucie skończyły się emocje na Etihad. W pole karne wpadł Sadio Mane, a piłkę w ostatniej chwili wygarnął mu Ederson. Był, gdzie być powinien Mo Salah i ze stoickim spokojem zdobył bramkę, która zamknąła sprawę. Manchester potrzebował do awansu czterech goli i ta perspektywa odebrała Obywatelom wiarę i nadzieję.
Ci, zrezygnowani, już nie pokazali werwy i mobilizacji, jakie cechowały ich przed przerwą. Atakowali, lecz raczej z przyzwyczajenia niż z przekonania. W 77. minucie otrzymali kolejny cios. Nicolas Otamendi stracił piłkę na rzecz Roberto Firmino, a ten popędził na bramkę i precyzyjnie umieścił piłkę w siatce. To był przedwczesny koniec rywalizacji.
Manchester City do rewanżu przystąpił przekonany, że trzybramkową stratę może odrobić. Potwierdził to już w drugiej minucie, a później konsekwentnie dążył do strzelenia kolejnych bramek. Kto wie, czy gdyby nie dwie decyzje arbitra, o nieuznaniu gola i wyrzuceniu na trybuny Guardioli, teraz w półfinale nie byłby zespół Obywateli? To jednak historia alternatywna. Fakty są takie, że Liverpool w dwumeczu wygrał 5:1 i za to należą się The Reds brawa. Drużynę Juergena Kloppa zobaczymy w półfinale Champions League.
MANCHESTER CITY - LIVERPOOL 1:2 (1:0)
w dwumeczu: 1:5
Bramki: Gabriel Jesus 2 - Mohamed Salah 56, Roberto Firmino 77
Żółte kartki: Bernardo Silva, Ederson - Sadio Mane, Trent Alexander-Arnold, Roberto Firmino, Virgil Van Dijk
M. City: Ederson - Walker, Otamendi, Laporte - Fernandinho - Sterling, De Bruyne, Silva D. (66. Aguero), Silva B. (74. Guendogan), Sane - Jesus
L'pool: Karius - Alexander-Arnold (83. Clyne), Van Dijk, Lovren, Robertson - Oxlade-Chamberlain, Wijnaldum, Milner - Salah (89. Ings), Firmino (82. Klavan), Mane