Radosław Gilewicz

i

Autor: cyfrasport Radosław Gilewicz

Bayern w Londynie

Radosław Gilewicz złapał się za głowę na widok tej sceny z szeregów Bayernu, wielka szansa dla drużyny Jakuba Kiwiora [ROZMOWA SE]

2024-04-08 16:01

W ćwierćfinałach Ligi Mistrzów każde spotkanie to materiał na hit. Do Londynu na mecz z Arsenalem przyjeżdża Bayern, naprzeciw niego we wtorkowy wieczór (21.00, transmisja w Polsat Sport Premium 2) stanąć może Jakub Kiwior. O prognozy w tej parze zapytaliśmy Radosława Gilewicza, byłego świetnego snajper klubów polskich, niemieckich i austriackich, eksreprezentanta kraju, dziś w stacji Viaplay komentującego mecze Bundesligi.

„Super Express”: - Wygląda na to, że w Monachium kryzys. I to poważny, a tu Liga Mistrzów czeka!

Radosław Gilewicz: - Widzieliśmy w sobotę rzecz niebywałą: Bayern przegrywający w Bundeslidze drugi mecz z rzędu, co mu się przez ładnych kilka lat nie zdarzyło! Tak naprawdę nikt – ani trener Thomas Tuchel, ani dyrektor Max Eberl, ani działacze, ani kibice – nie wie, w jakim stanie jest w tej chwili zespół przed meczem z Arsenalem. Jeżeli prowadzisz 2:0 do przerwy, a po niej – wciąż mając w składzie jedenastu reprezentantów różnych krajów – dostajesz trzy gole i przegrywasz 2:3, i to nie z Leverkusen czy Lipskiem, ale Heidenheim, to widać wyraźnie, że monachijski zespół jest w kompletnej rozsypce. Komentowałem ten mecz i łapałem się za głowę widząc kompletny brak komunikacji w Bayernie. Owszem, widziałem złość, nawet wściekłość monachijczyków, tylko… absolutnie nie wiedziałem, na kogo! Leon Goretzka, zdjęty z boiska, zszedł, nie podał nikomu ręki, krzyczał na ławce rezerwowych. To już nawet nie była piłkarska złość. To była frustracja z powodu bezradności.

- Zmęczenie materiału?

- Być może. Zmęczenie sobą wzajemnie, zmęczenie wewnątrz zespołu…. Niedawna deklaracja Thomasa Tuchela o odejściu po sezonie miała spowodować pozytywną reakcję i przez moment zadziała, ale chyba nie na długo. Szesnaście punktów straty do lidera, sześć porażek w lidze – najwięcej od dekady – świadczy o ogromnych problemach, a przecież za nami dopiero 28. kolejek.

- A wydawało się, że Bayern jest niezniszczalny…

- Piłkarze muszą sobie jak najszybciej wyjaśnić pewne sprawy wewnątrz szatni. Bo wiele z nich wychodziło na zewnątrz: wzajemne pretensje, uwagi. Żaden piłkarz nie lubi być krytykowany publicznie. Tuchel się już od pewnego czasu z tym wstrzymuje, ale wciąż np. Kimmich potrafi wyjść i powiedzieć twardo: „Jesteśmy tacy i owacy, to mi się nie podoba”. I jeszcze ta klątwa Harry’ego Kane’a…

-… który jeszcze nie zdobył żadnego klubowego trofeum?

- No właśnie. Swoją drogą bardzo mi go szkoda. Robert Lewandowski mówił u progu sezonu, że Kane’owi będzie ciężko w Bundeslidze. Jest wręcz przeciwnie: zdobywanie bramek przychodzi mu łatwiej, niż ktokolwiek się spodziewał. Ale mistrzem Niemiec w tym sezonie nie zostanie. Zresztą widziałem w meczu z Heidenheim, że i on nie wytrzymuje atmosfery, czego dowodem - jego sprzeczka z Thomasem Müllerem. Frustracja, frustracja i jeszcze raz frustracja w Bayernie.

- No dobra; mistrzem Bayern w tym roku nie będzie, więc może się skupić na Champions League.

- To akurat prawda. W tych rozgrywkach nie potrzeba dodatkowej motywacji. Nie zobaczymy już obecnej kadry w takim kształcie w przyszłym sezonie, więc ta obecna powalczy o to, co jej zostało ewentualnie do wygrania. Bayern nie jest w dobrej dyspozycji, ale... to wciąż zespół zdolny zagrać takie spotkanie, jak w rewanżu poprzedniej rundy z Lazio; może wejść na wysokie obroty.

- Tym bardziej, że wracają do gry kontuzjowani Leroy Sane i Kingley Coman.

- Sane, jak wszyscy wiedzą, to mój ulubiony piłkarz. Z Kane’em ciągnął Bayern na początku sezonu, wciąż jest wśród najlepszych „asystentów” w Bundeslidze w tym sezonie. Ale od wielu miesięcy szuka formy. Ostatniego gol zdobył 30 października. Tym niemniej powrót obu tych gracz do zdrowia to świetna informacja dla Tuchela.

- I gorsza dla Jakuba Kiwiora. O ile zagra, bo ostatnio w lidze dwa razy siedział na ławie.

- Jeśli zagra – a według przecieków, jakie słyszałem, ma zagrać – to samym występem wejdzie na wyższą półkę w swym „wtajemniczeniu piłkarskim”. Kuba cały czas się uczy grać na swej pozycji, bo w dwa-trzy miesiące regularnej gry nie staniesz się doskonały. Ewentualna gra przeciwko Bayernowi to wielkie wyzwanie. Kiwior robi nieustająco progres, ale jeśli będzie mieć naprzeciw siebie Comana czy Sane z ich szybkością, dynamiką i zwrotnością, będzie musiał wejść na jeszcze wyższy poziom niż w dotychczasowych grach. Gierki „jeden na jeden” są w takich momentach kluczowe. Jedno złe, niedoskonałe ustawienie w takim pojedynku powoduje, że tracisz przeciwnika, jesteś krok za nim. Ale to nie znaczy, że Kuba stoi na straconej pozycji. Zresztą za dwa miesiące, w finałach EURO, w każdym ze spotkań będzie mieć do czynienia z rywalami o takiej właśnie klasie. Ale jeżeli na co dzień gra się w Premier League, nie powinno to robić wrażenia.

- Bliżej panu do Bundesligi, ale na Premier League też pan przecież zerka. Jak pan ów progres Kiwiora postrzega?

- W ostatnich miesiącach nabrał tej pewności siebie, której wcześniej nie miał. Na pewno nie pomógł mu gol samobójczy z początku roku, z meczu przeciw Liverpoolowi. Ale on jest tak mocny mentalnie, że daje radę. Mam czasem wrażenie, że on jest bez układu nerwowego.

- W Arsenalu gra jako lewy obrońca w czwórce. W reprezentacji – jako półlewy stoper w trójce środkowych defensorów. Ta różnica ma znaczenie?

- Nie. Uniwersalność mu się przyda, a kluczowa jest regularność gry. On ma 23 lata i cały czas rośnie pod względem pewności siebie. Widzę wiele pozytywów, w najbliższych larach w reprezentacji będzie kluczowym graczem. Każdy selekcjoner będzie od niego zaczynał skład – zresztą to się już dzieje.

- No to na koniec – podsumowanie. Faworyt w tej parze?

- Arsenal, bo nie ma tych problemów, co Bayern. Choć pamiętamy, że Kane czy Dier, wracając „na stare śmieci”, czyli do Londynu, będą mieć dodatkową motywację...

Sonda
Czy Jakub Kiwior będzie w przyszłości najlepszym obrońcą Arsenalu?
Najnowsze