Czasem były piłkarz Eintrachtu Frankfurt, FC Ingolstadt i HSV Hamburg wtrącał do swych wypowiedzi angielskie słowo, czasem – jako syn Ślązaków – uciekał w śląską gwarę. Generalnie jednak przedstawił się mediom polszczyzną równie świetną, jak gol, którym przesądził o wygranej 3:2 Rakowa z Karabachem Agdam.
„Super Express”: - Pierwsze wrażenia po debiucie z fantastycznym golem na wagę zwycięstwa?
Sonny Kittel: - Jestem bardzo szczęśliwy, że udało się tak zakończyć mecz, że pomogłem drużynie, że wygraliśmy. W drugim meczu będzie niełatwo, potrzeba nam wiele energii, tę przewagę obronić.
- Nie miał pan wiele czasu, by się nauczyć sposobu gry Rakowa. Trudno było?
- Jest inaczej, niż w Hamburgu, ale myślę, że ja potrafię się szybko uczyć. Słucham uważnie, czego trenerzy chcą ode mnie, czego potrzebuje drużyna i próbuję jej dawać wszystko, co mam najlepszego.
- Miał pan już w którymś z klubów taki debiut?
- Z bramką – nie.
- A kiedy pan już kropnął tę piłkę, czuł pan, że wpadnie do siatki?
- Wszystko odbyło się tak szybko i było tak naturalne, że nie miałem czasu pomyśleć o skutkach. Stało się, udało się, jestem szczęśliwy.
- To już była druga próba, parę minut wcześniej obrońca po pana strzale wybił piłkę z linii bramkowej…
- Owszem, ale gola nie było. Sam widziałem.
- Kiedy wchodził pan na boisko, usłyszał pan od trenera wskazówkę: „Strzelaj z każdej pozycji”?
- Nie. Trener powiedział, kaj mom stać, i jeszcze parę taktycznych rzeczy godoł. Ja chcę po prostu pomagać drużynie. A jeśli dzieją się takie rzeczy, jak dziś z tym golem, tym bardziej się cieszę.
- Kiedy Raków ogłaszał pański angaż, większość kibiców w Polsce – co się w przypadku transferów obcokrajowców rzadko zdarza – wiedziała, kto to jest Sonny Kittel.
- No nie wiem, czy tak było...
- Było na pewno. A pytanie w tym kontekście brzmi: dlaczego pan jest tu, a nie w 1. Bundeslidze?
- Miałem po prostu dobre spotkanie [z przedstawicielami Rakowa], a sama gra tutaj jest dla mnie nowym wyzwaniem. Mam rodzinę pochodzącą z Katowic, moja żona powiedziała „OK” na pomysł przenosin do Polski. Jestem tu, czuję się po tym meczu szczęśliwy, bo go wygraliśmy, a kibice się radowali.
- Żona też ma polskie korzenie?
- Nie. Pochodzi z Kazachstanu.
- Przyjechała do Polski z panem?
- Nie. Jak już wybiorę mieszkanie, przyjedzie do mnie razem z naszą córką. Ella ma 3 lata.
- Mówi pan świetnie po polsku. Często miewał pan okazję do rozmów w naszym języku?
- Nie. Tylko w rozmowach telefonicznych z babcią i dziadkiem, którzy też mieszkają w Niemczech, czasami w kontaktach z mamą. Teraz jednak staram się mówić po polsku każdego dnia, choć mam świadomość, że potrzebuję jeszcze trochę czasu, by mówić dobrze.
- Kilka lat temu w wywiadach mówił pan sporo o chęci gry w biało-czerwonej reprezentacji, prawda?
- Minęło już trochę czasu od tamtych chwil… Tak, chciałem grać dla Polski, nie ukrywałem tego. Chciałem też otrzymać polski paszport i naprawdę niewiele brakowało, bym go dostał. Ale w końcu usłyszałem prezesa Bońka, który mnie nie chciał i coś tam na mój temat powiedział. Pomyślałem, że – jak się to godo? - nie będę się narzucać. Grałem w tamtym momencie dobrze, ale też miałem częste problemy z kontuzjami. W końcu sprawa się rozmyła.
- A dziś byłby pan chętny o „orzełka” powalczyć?
- Czemu nie? Tak, oczywiście!
- I tę myśl miał pan z tyłu głowy, decydując się na podpisanie umowy z Rakowem?
- Nie. Paru kolegów mówiło mi, że dzięki temu może się uda, ale to nie była moja główna myśl. Na razie chcę po prostu dobrze grać, a co dalej? Zobaczymy.
- Jak może wyglądać rewanż w Azerbejdżanie?
- Myślę, że będzie podobny do tego pierwszego. I – tak jak dziś – zdecydują małe rzeczy. Musimy być na 100 procent skoncentrowani, i na 100 procent skupieni na celu, który chcemy osiągnąć. A czy się uda, pokaże boisko.