Mateusz Łajczak, Jerzy Brzęczek

i

Autor: Cyfrasport Mateusz Łajczak i Jerzy Brzęczek

Kierunek - Katar

Był w sztabie reprezentacyjnym Jerzego Brzęczka, dziś pracuje w Arabii Saudyjskiej. „Ostrzą sobie na nas zęby” [ROZMOWA SE]

2022-11-03 16:44

Mam dopiero 33 lata, to wciąż młody wiek jak na trenera – mówi o sobie Mateusz Łajczak. Ale na owej trenerskiej niwie przeżył już wiele. Od półtora roku pracuje w lidze saudyjskiej, na co dzień oglądając zawodników, z którymi Polska zagra na katarskim mundialu 26 listopada. W rozmowie z „Super Expressem” podzielił się swymi refleksjami nie tylko na temat naszego rywala, reprezentacji Arabii Saudyjskiej, ale także życia i pracy w tym kraju.

Informacja o objęciu przez polskiego trenera saudyjskiego ligowego zespołu Abha Club dla wielu kibiców była zupełnym zaskoczeniem. Raz – że w tym kraju co prawda chętnie sięga się po europejskich szkoleniowców, rzadko jednak jest to cudzoziemiec z państwa innego niż Niemcy, Belgia, Holandia, Hiszpania czy Francja; agencje menedżerskiego reprezentujące trenerów tych narodowości mają najsilniejsze przebicie na arabskim rynku. Dwa – że Mateusza Łajczaka tak naprawdę zna bardzo niewielu fanów futbolu w Polsce. A przecież był w przeszłości członkiem reprezentacyjnego sztabu: pracował jako analityk u boku Jerzego Brzęczka, kiedy ten prowadził Biało-Czerwonych. O ścieżkach, jakie zaprowadziły go do Arabii Saudyjskiej, i o wszystkim, co tam zastał, opowiadał nam przez prawie dwie godziny!

„Super Express”: - Nim porozmawiamy o naszych mundialowych rywalach, nie mogę nie zapytać o życie w Arabii Saudyjskiej. Pańskie wrażenia?

Mateusz Łajczak: - Dalekie jest od życia europejskiego. Trudno mi było się przyzwyczaić do tutejszej kultury. Myślę tu również o stronie zawodowej, w której trzeba uwzględniać wiele uwarunkowań kulturowych i religijnych. Treningi często uzależnione są od pory modlitw, piłkarze nawet przed samym meczem muszą mieć na nią czas. Zdarzały się nam nawet sytuacje, w których zawodnicy przerywali zajęcia, bo akurat nastał czas ważnej dla nich modlitwy. Na dodatek oba najważniejsze odłamy religijne – sunnici i szyici – nie mogą się modlić wspólnie, a każdy z nich ma odmienne rytuały.

- Przywołał pan doświadczenia zawodowe. A codzienność?

- Są i inne odmienności kulturowe, dla Europejczyka zaskakujące. Abha to jedno z większych miast Arabii, ale dużo mniej otwarte na świat zewnętrzny, niż Dżudda czy Rijad. Islam wciąż ma tu wielki wpływ na ludzi. Właściwie nie sposób spotkać w naszym mieście kobietę bez hidżabu i z odsłoniętą twarzą, co w tych dwóch wcześniejszych ośrodkach się zdarza, zwłaszcza wśród młodszego pokolenia. Ale ograniczenia dotyczą też mężczyzn, którzy nie mogą... pokazywać kolan. Więc kiedy pierwszy raz – nieświadom tej reguły – poszedłem do galerii handlowej, by zjeść obiad w tamtejszej restauracji, nie zostałem do niej wpuszczony. Innym razem, kiedy chciałem tylko zabrać posiłek na wynos, ochroniarz wyprowadzał mnie aż do wyjścia z budynku, żebym przypadkiem gdzieś się w tym niestosownym stroju nie zatrzymał.

- Czyli odczuł pan owe różnice kulturowe na własnej skórze!

- Tak. Trzeba się też było przyzwyczaić i do tego, że w Arabii nie ma szans na to, by na koniec dnia wypić szklankę piwa czy lampkę wina, co w europejskiej kulturze jest czymś normalnym. Te ograniczenia akurat nie są dla mnie problemem: ja mam generalnie mało czasu, rzadko wychodzę z mieszkania, więc nie obcuję z tą kulturą zbyt mocno, ale i tak wiele rzeczy bardzo mnie zaskakuje do teraz. Kiedy w czwartkowy wieczór zaczyna się weekend, Arabowie gromadzą się na... betonowych parkingach, rozkładają dywaniki przy samochodach i piją herbatę. Nie w restauracji, nie w parku, ale na parkingu!

- Na stadiony wpuszczane są kobiety?

- Mają już prawo wstępu na trybuny, owszem, ale – podobnie jak w restauracjach – wyznaczona jest dla nich „family zone”.

- A generalnie kibice chodzą na mecze?

- Piłka jest w Arabii Saudyjskiej bardzo popularna, choć akurat Abha Club nie jest tego najlepszym przykładem. Nie mamy zbyt wielu fanów, bo w kraju kibicuje się przede wszystkim jednej z czterech wielkich firm: Al-Hilal, Al-Ittihad, Al-Nasr albo Al-Ahly. Tą piątą jest Al-Shabab, w której gra Grzegorz Krychowiak. Al-Ahly spadło w ubiegłym sezonie do drugiej ligi, co dla mnie było rzeczą niepojętą, biorąc pod uwagę jego budżet!

- Można budżety arabskich klubów porównywać do polskich?

- Nie ma porównania! Ostatnio nie brakowało spekulacji, że Al-Hilal sięgało po samego Cristiano Ronaldo, więc o czy my mówimy? Ale nie trzeba sięgać aż tak wysoko. Lech czy Legia prawdopodobnie nie mogą sobie pozwolić na ściągnięcie na przykład Evera Banegi czy Ezgjana Alioskiego, który zresztą – po przyjściu z Premier League – ze wspomnianym Al-Ahly spadł z ekstraklasy! Zastanawiam się nawet – bo wiem, ile on zarabia u nas – czy polskie kluby stać było na zatrudnienie na przykład Felipe Caicedo, choć przecież Abha Club do tej wielkiej saudyjskiej piątki nie należy.

- Tyle że pieniądze nie grają!

- Nie grają, ale mogą pomóc, by drużyna grała dobrze. Wszystko zależy od tego, jak ich użyjesz. Jedno jest pewne: na Bliskim Wschodzie pieniądze w saudyjskiej piłce prawdopodobnie są większe niż w Katarze czy w Emiratach. I możliwe, że większe niż w MLS; wielu europejskich piłkarzy wybiera Amerykę Północną nie dlatego, że tam zarobią więcej niż w Arabii, ale z racji łatwiejszego życia codziennego.

- A jak się pracuje z lokalnymi piłkarzami?

- Specyficznie, bo to specyficzni ludzie, co wynika ze wspomnianego islamu. Po pierwsze – to nie jest etos pracy, do którego przyzwyczajeni jesteśmy w europejskim środowisku piłkarskim. Powiem wprost: to nie są ludzie lubiący ciężko pracować na treningu, lubiący się męczyć. Umiejętnościami technicznymi często przewyższają zawodników grających w Polsce, ale w taktyce i w rozumieniu gry mają jeszcze deficyty. Dziś w świecie najważniejszy jest trend, w myśl którego piłka zaczyna się w głowach, a kończy w nogach. Ale w futbolu saudyjskim te przemiany zachodzą wolniej niż w Europie. Piłkarze arabscy jeszcze przez pewien czas będą więc mieć problemy z taktyką - zwłaszcza defensywną, choć od razu zastrzegę, że reprezentacja – z racji długiej pracy selekcjonera europejskiego – wygląda pod tym względem dobrze; dużo lepiej niż drużyny klubowe.

- Ale jeśli chodzi o etos pracy, Herve Renard może mieć podobne problemy, jakie mają trenerzy klubowi?

- Jest w wyjątkowej sytuacji, bo wybiera sobie najlepszych, a więc i najbardziej świadomych zawodników, ze wspomnianych czterech-pięciu najlepszych klubów. Do zespołów takich, jak Abha Club, ci najlepsi nie trafiają, a jeśli już trafi się jakiś wyjątek od tej reguły, to po dobrym sezonie błyskawicznie jest wykupiony przez zespoły z topu. W tej chwili mamy jednego reprezentanta co dla klubu jest dużym wyróżnieniem. Problemem dla selekcjonera jest codzienność ligowa: w większości klubów w podstawowych jedenastkach grywa 6-7 obcokrajowców, a na niektórych pozycjach we wszystkich drużynach występują wyłącznie cudzoziemcy. Miejscowi grają tylko w przypadku kontuzji któregoś z zagranicznych graczy. Na 32 powołanych przez Renarda na zgrupowanie, ponad 20 saudyjskich piłkarzy nie gra regularnie w swym klubie!

- Jak sobie radzić na co dzień z „nielubiącymi ciężkiej pracy”?

- Namawiać do niej, choć niekoniecznie trafia do wszystkich. Oni są nieco zmanierowani wielkimi pieniędzmi, które mają w zasadzie od pierwszego kontraktu; nie ma tego – jak w Europie – że na dobre zarobki trzeba sobie najpierw zapracować, czasem przez lata. Jest jeszcze ważna rzecz: bardzo nie lubią krytyki, zwłaszcza na forum całej drużyny. Trzeba do nich podchodzić indywidualnie, rozmawiać w cztery oczy.

- Czyli odprawy i analizy pomeczowe bywają trudne?

- Tak. Arabowie to ludzie, którzy nie kryją emocji, W momentach, gdy pomeczowa krytyka jest – zdaniem zawodnika – zbyt mocna, od razu widać to w jego zachowaniu: na odprawie, ale też na kolejnych zajęciach treningowych. Dlatego trener często musi balansować na cienkiej granicy, a czasem – po prostu czegoś nie pokazać, zmilczeć... Zwłaszcza jeśli dotyczy to tych bardziej wpływowych piłkarzy w drużynie. Te „kompetencje miękkie trenera” - coraz ważniejsze w futbolu na całym świecie – w Arabii muszą być na bardzo wysokim poziomie.

- Wyrazem frustracji bywają bójki?

- Nie, bo islam zabrania przemocy. Ale dyskusje – nawet z trenerami – są na porządku dziennym. Ze mną też podopieczni chcieli dyskutować.

- O czym?

- Miałem trening, podczas którego nie do końca byłem zadowolony z wykonywanej przez nich pracy. Przerwałem więc zajęcia i oficjalnie im to powiedziałem: „Widzę, panowie, że być może przeciążyłem was ilością taktycznych informacji, bo już więcej ich nie przyjmujecie i nie realizujecie zadań”. Nie wszystkim ten komunikat przypadł do gustu. Po dyskusji zmieniłem założenia i resztę wcześniej zaplanowanej jednostki treningowej, co – mówiąc szczerze – wcześniej w trenerskiej przygodzie zdarzyło mi się może ze trzy razy. Zarządzając zespołem, trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić. Doskonałym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest los poprzedniego trenera - Svena Vandebroecka.

- To znaczy?

- On chciał pracować w stricte europejskim stylu. Zarządził więc obowiązkowe wspólne śniadania przedmeczowe o godzinie 9.00. Tymczasem w Arabii Saudyjskiej miejscowi piłkarze – to kwestia kulturowa - chodzą spać bardzo późno, często o 2-3 w nocy, a czasem nawet po pierwszej porannej modlitwie, która przypada na godzinę 4. Wielu z nich nie potrafiło tego zaakceptować, bo była to dla nich diametralna zmiana życiowa!

- Jak rozumiem, selekcjoner wie o tych wszystkich zasadach?

- Tego nie wiem, nie miałem z nim okazji porozmawiać osobiście, choć był na jednym z naszych meczów ligowych, obserwując Ryiadha Sharahili. Być może reprezentantom – a bycie nim zawsze przecież jest zaszczytem – łatwiej zaakceptować pewne obostrzenia, ale jestem pewien, że Herve Renard też musi w swej pracy część owych kulturowych kwestii brać pod uwagę. Zresztą widziałem kilka fragmentów z jego treningów. Widzę, że próbuje być bardzo otwarty; poklepie podopiecznych po plecach, pożartuje z nimi. Bo oni – jak mówiłem – nie lubią negatywnych emocji.

- Padło z pana ust nazwisko Ryiadha Sharahili, czyli reprezentanta z Abha. Powołanie go było dla pana zaskoczeniem?

- Myślę, że nie tylko dla mnie, ale i dla ludzi w klubie powołanie go na wrześniowe zgrupowanie i jego debiut reprezentacyjny były małą, ale za to pozytywną niespodzianką. Ryiadh ma 29 lat, wcześniej tematu reprezentacyjnego nie było. Ale miał dobry początek sezonu, pewnie to zdecydowało o powołaniu.

- Coś więcej o pańskim podopiecznym?

- W reprezentacji zadebiutował na „szóstce”, co też było zaskoczeniem. W klubie gra wyżej, bardziej ofensywnie – to po pierwsze. Po drugie – normalnie w kadrze na tej pozycji występuje Salman Al-Faraj, niekwestionowany lider. Ale w ostatnim czasie leczył kontuzję, więc być może trener Renard szuka dlań zastępcy. Tyle że Riyadh to nie jest piłkarz tak agresywny w poczynaniach obronnych, jak u nas Grzegorz Krychowiak.

- Bliżej mu do Piotrka Zielińskiego?

- To dwa zupełnie różne typy zawodników. Riyadh lubi grać niżej niż Piotr Zieliński – rozgrywać bliżej swoich obrońców oraz wykorzystywać „półprzestrzenie”. Jest to silny zawodnik, który lubi być „przy piłce”, lubi ją przytrzymać – choć czasami za długo, co też można wykorzystać i mu ją odebrać.

- Padły nazwiska naszych reprezentantów, więc może pora na porównaniu obu reprezentacji, które na mundialu zmierzą się 26 listopada.

- Tak naprawdę... nie ma porównania: na każdej pozycji mamy dwóch - a czasem nawet trzech, choćby wśród bramkarzy - lepszych zawodników. Jesteśmy w tym meczu zdecydowanym faworytem. Umiejętności, taktyka – wszystko jest po naszej stronie. Jedyne, co może nam przeszkodzić, to... my sami: jeżeli zlekceważymy rywali, damy im trochę swobody w ofensywie. Bo Arabowie są w niej kreatywni, lubią atakować. Za to nie lubią bronić, nie lubią dyscypliny taktycznej, nie lubią się wracać. Aczkolwiek – trzeba to zaznaczyć – w ostatnich meczach ta reprezentacja była bardzo zdyscyplinowana. 0:0 w towarzyskiej grze z Amerykanami – niełatwym przeciwnikiem, a wcześniej w eliminacjach pokonanie Japonii, dwukrotne zwycięstwa z Chinami, remis i wygrana z Australią.... Arabia od mundialu w Rosji – gdzie przecież potrafiła wygrać z Egiptem i zająć trzecie miejsce w grupie – zbudowała swoją markę. Teraz chce zaprezentować się nie gorzej, a więc zdobyć przynajmniej trzy punkty.

- Rozmawiał pan z podopiecznym o jego oczekiwaniach w konfrontacji z Polakami?

- W jego ocenie jesteśmy silnym zespołem i mają do nas duży respekt, ale – jak stwierdził – jeżeli mają z kimś wygrać w Katarze, to dlaczego nie z Polską!? Argentyna od długiego czasu nie przegrała meczu, no i ma Messiego. Meksyk – mimo zamieszania medialnego wokół reprezentacji – odbierany jest jako zespół nieobliczalny, silniejszy niż Biało-Czerwoni. Więc ostrzą sobie zęby na nas.

- Ależ Polska ma najlepszego piłkarza świata!

- OK, Roberta Lewandowskiego znają w Arabii Saudyjskiej wszyscy, ale pozostałych reprezentantów – niekoniecznie. Nawet Piotrka Zielińskiego nie bardzo... Krychowiaka – tylko dlatego, że teraz przyszedł do Al-Shabab, bez tego byłby postacią zupełnie anonimową dla Saudyjczyków. Na dodatek w Katarze w rywalizacji z nami to im będzie sprzyjać klimat, bo oni po prostu są do niego przyzwyczajeni. Dlatego mówię krótko: wyższe umiejętności naszych piłkarzy – choć są faktem – nie wystarczą. Trzeba będzie do tego dołożyć duże zaangażowanie, żeby uniknąć niespodzianki.

- Jak zagrać ten mecz?

- Jak najszybciej zmęczyć przeciwnika koniecznością biegania i jak najszybciej strzelić bramkę. Długie 0:0 będzie ich napędzać. Potrzebna nam będzie cierpliwość, bo nie strzelimy gola Saudyjczykom z akcji złożonej z trzech podań. Ale jeżeli w końcu zdobędziemy bramkę, to oni będą się musieli otworzyć, a dla nas stworzy się szansa gry z kontrataku. On jest w „polskim DNA”, trener Adam Nawałka w czasie swojej kadencji wykorzystał to do maksimum.

- Gdzie rywale mogą szukać szansy w tym meczu?

- Myślę, że – mimo sporego wachlarza umiejętności indywidualnych – nie są w stanie zaskoczyć nas atakiem pozycyjnym. Możesz mieć niezłą technikę, ale musisz jeszcze umieć ją wykorzystać, myśleć trzy kroki do przodu. Na ich kontrataki musimy jednak uważać, bo mają bardzo szybkich piłkarzy ofensywnych. I nie dać im ani przez chwilę poczucia, że mogą cokolwiek z nami ugrać. Salem Al-Dawsari, kolejna z gwiazd tej reprezentacji, będzie próbować gry „jeden na jeden”, a nawet „jeden na dwóch”, bo ma od trenera takie przyzwolenia. Mocno się też skupiają na zgrupowaniu – widziałem urywki w mediach społecznościowych – na stałych fragmentach gry, a mają sporo czasu na pracę nad nimi.

- Dużo wywiadów udzielił pan lokalnym mediom?

- Do momentu, w którym zostałem tymczasowym pierwszym trenerem Abha Club, miałem zupełny spokój. Dopiero kiedy pojawiła się informacja, że „Mateus Joseph” z Polski – bo łatwiej było miejscowym przyjąć tę wersję, z moim drugim imieniem, niż z nazwiskiem „Łajczak” – przejął drużynę w ekstraklasie, media zaczęły się mną interesować. Dostałem już nawet zaproszenie do arabskiej telewizji, by przed meczem z Polakami przybliżyć naszą grę. Ale nie wiem, na ile będzie to możliwe, bo w dniu, na który ta rozmowa została wstępnie zaaranżowana, my będziemy na obozie. Choć może się to jeszcze zmieni, zgodnie z wszechobecną tu regułą „inszallah”, czyli „jak Bóg da”.

- Był pan członkiem sztabu szkoleniowego polskiej reprezentacji za kadencji Jerzego Brzęczka. Skąd wzięła się ta Arabia w pańskim CV?

- Mijały trzy miesiące od chwili pożegnania z reprezentacją, gdy skontaktowała się ze mną agencja reprezentującej trenera Martina Ševelę, akurat zakontraktowanego w Abha Club. Szukano analityka do sztabu szkoleniowego w tym klubie. Uznałem, że jest to dla mnie szansa – zawsze chciałem pracować za granicą - ale zastrzegłem, że wcześniej muszę porozmawiać z trenerem. Przygotowałem analizę trzech ostatnich występów tej drużyny z poprzedniego sezonu, wysłałem trenerowi Ševeli i otrzymałem sygnał zwrotny, że są zainteresowany współpracą. Choć miałem już w tym momencie podpisaną umowę z akademią piłkarską GKS-u Katowice, po rozmowach z jej dyrektorem dostałem zgodę na podjęcie wyzwania z Arabii Saudyjskiej. Jestem wdzięczny do dziś za owo podejście „GieKSy” do tej sprawy.

- To był sezon 2021/22, pracował pan w roli analityka. Dziś jest pan pierwszym trener Abha Club. Jak to się stało?

- Kontrakt miałem do 30 czerwca 2022, finalnie – po rozmowach z klubem i własnych przemyśleniach - zgodziłem się na jego przedłużenie o kolejny rok, choć zmienił się pierwszy trener: przyszedł wspominany już Belg Sven Vandebroeck. A kiedy w klubie zdecydowano się na rozstanie z nim, powierzono mi pracę z drużyną. Teraz, w trakcie przerwy w rozgrywkach na potrzeby przygotowań reprezentacji do mundialu, zjechałem do Polski.

- Ale wraca pan za chwilę do Arabii?

- Muszę znów powiedzieć: „inszalah”. Pierwszym trenerem został już oficjalnie ogłoszony Holender Roel Coumans. Ja aktualnie jestem na urlopie i czekam na informację, jaka rola w nowo powstałym sztabie zostanie mi przydzielona. Równie dobrze klub może zakończyć ze mną współpracę, co bywa rzeczą normalną przy zmianie na pozycji pierwszego trenera. Pozostaje mi tylko czekać, co przyniosą najbliższe dni.

Sonda
MŚ 2022 Katar: czy polscy piłkarze odniosą sukces na mundialu?
Najnowsze