Henryk Kasperczak to jeden z „mózgów” polskiej drugiej linii podczas mundialu w RFN w 1974, brązowy medalista tej imprezy. Zagrał także na kolejnym turnieju tej rangi, w Argentynie. Jako trener z kolei doprowadził do finałów MŚ'78 reprezentację Tunezji. Choć parokrotnie znajdował się w kręgu trenerów wskazywanych jako kandydaci do roli selekcjonera Biało-Czerwonych, PZPN nigdy nie powierzył mu tej funkcji.
- „Super Express”: - Jak się panu podobało nasze rozstanie z mistrzostwami świata?
Henryk Kasperczak: - Meczu z Francją wstydzić się nie musimy. Zagraliśmy najlepszy mecz na mundialu i... jedziemy do domu, niestety. Mierzyliśmy się z naprawdę mocną drużyną, tocząc wyrównaną walkę. Zwłaszcza w I połowie podobała mi się postawa Polaków; właściwie jedyne, czego nam w niej zabrakło, to skuteczność w ofensywie.
- Skuteczni byli za to nasi rywale...
- Francuzi potwierdzili, że nieprzypadkowo są mistrzami świata. Dali nam dużo miejsca w środku pola. Cofnęli się, chcąc grać z kontrataków, i to im się udało. Pokazali, że mają zawodników, którzy – zwłaszcza w ofensywie – robią różnicę. My z kolei nie mamy takiego Kyliana Mbappe, który – moim zdaniem – wcale nie zagrał jakiegoś wybitnego spotkania, za to jego bramki były po prostu genialne, no i odbierające nam wszelką nadzieję. Właściwie już po tej pierwszej, na 2:0, rywale zaczęli grać z nami „w kotka i myszkę”.
- Wierzył pan – mając w pamięci grupowe występy Polaków – że są w stanie tak wysoko zawiesić poprzeczkę mistrzom świata?
- Najważniejsza lekcja z tego spotkania w kontekście Biało-Czerwonych dotyczy ustawienia. Najlepiej czujemy się w ustawieniu 1-4-3-3, bo przecież nikt mnie nie przekona, że Przemysław Frankowski i Jakub Kamiński nie byli w tym meczu klasycznymi skrzydłowymi. Ustawienie z czterema obrońcami też nam pasuje. W skrzydłach nasza siła, zwłaszcza jeśli nasi boczni obrońcy będą grać tak ofensywnie, jak przeciwko Francji Matty Cash i Bartek Bereszyński.
- Brakowało panu ofensywności i odwagi we wcześniejszych meczach Polaków?
Jeżeli chodzi o postawę naszej drużyny w całych mistrzostwach, na pewno można było mieć niedosyt po meczach grupowych. Myślę o stylu, bo przecież fakt, że wyszliśmy z grupy, był bardzo pozytywną rzeczą. Dał nam szansę zagrania przeciwko Francji i odkrycia innej twarzy tej reprezentacji.
- Innej, czyli lepszej?
- Pewnie tak, choć trzeba pamiętać, że co prawda jesteśmy w tej chwili zadowoleni ze stylu zaprezentowanego w meczu z Francją, ale przecież... my ten mecz przegraliśmy! Faktem jest natomiast, że kilka obserwacji wynikających z tego meczu wartych jest dokładnej analizy w kontekście przyszłości tej reprezentacji.
- Na przykład?
- Trzeba zawsze analizować, jak drużyna się zachowuje w stosunku do swoich słabości. A naszą słabością w meczach grupowych było budowanie akcji. W meczu z Francją dużo lepsza niż we wcześniejszych grach była faza przejścia z defensywy do ofensywy. Na ogół polscy zawodnicy, którzy odzyskali piłkę, dobrze ją wyprowadzali, konstruowali akcję zaczepną.
- Skąd ta zmiana?
- Może po prostu lepiej wykorzystaliśmy jakość indywidualną niektórych zawodników, do niej dopasowując grę drużyny? Boczni pomocnicy ustawieni wyżej – o czym już mówiłem – dają Piotrowi Zielińskiemu, przecież zawodnikowi o niebanalnych umiejętnościach, szansę na rozegranie piłki, zainicjowanie akcji ofensywnej. Miał do dyspozycji trzy opcje wyboru zagrania piłki, a nie jedną – czyli Roberta Lewandowskiego – jak w poprzednich meczach. I to jest strzał w dziesiątkę, tak powinniśmy grać!
- Więc dlaczego – pana zdaniem – w grupie graliśmy inaczej?
- Trudno mi się powiedzieć, bo – po pierwsze – nie jestem w środku tej drużyny, po drugie – nie ja wybieram zawodników do niej. To powinno być pytanie do selekcjonera – o ile będzie dalej prowadzić reprezentację.