Grzegorz Lato

i

Autor: ADM/SUPER EXPRESS

Gramy o wyjście z grupy

Przed meczem z Argentyną polski król strzelców mundialu wspomina słowa Kazimierza Górskiego. I poleca je uwadze dzisiejszych reprezentantów [ROZMOWA SE]

2022-11-28 12:14

W środowy wieczór (godz. 20.00) podopieczni Czesława Michniewicza zagrają trzeci mecz na katarskim mundialu. Rywal – najtrudniejszy z możliwych, bo przecież Argentyna przed turniejem wskazywana była w trójce najpoważniejszych kandydatów do triumfu w World Cup. Dziś w tabeli jest za Polską, ale... w ocenie jej możliwości turniejowych niewiele to zmienia. Grzegorz Lato w rozmowie z „Super Expressem” wspomina własne doświadczenia z meczów z tym rywalem, które i dziś powinny być przydatne...

Grzegorz Lato to jedna z najważniejszych postaci w historii polskiej piłki. Do dziś – z dorobkiem 10 goli - otwiera klasyfikacji najlepszych strzelców Biało-Czerwonych w finałach mistrzostw świata. Pierwsze dwie mundialowe bramki zdobył zaś w otwierającym nasze występy w 1974 roku meczu z Argentyną. Wtedy – chyba podobnie jak dziś – Polacy nie byli faworytem w starciu z reprezentacją z Ameryki Południowej.

Grzegorz Lato poleca słowa Kazimierza Górskiego dzisiejszym reprezentantom

„Super Express”: - Kiedy w 1974 stawaliście naprzeciwko Argentyńczyków, chyba niewielu wierzyło w to, że wygracie. I że rozpoczniecie marsz po medal. A wy?

Grzegorz Lato: - Po losowaniu w naszej grupie było dwóch wielkich faworytów: Argentyna i Włochy. Polska i Haiti mieli być chłopcami do bicia. Ale my wiedzieliśmy swoje. Jesienią 1973 zremisowaliśmy na wyjeździe z Holendrami grającymi w najsilniejszym składzie, z Cruyffem, Neskensem, Rene van der Kerkhofem. Tydzień potem było Wembley i nasz awans na mundial. Kaziu Górski – nasz wychowawca i nasz tata – przed takimi meczami, niezależnie od klasy rywala, powtarzał nam proste słowa: „To tacy sami ludzie jak wy. Wszystko leży w waszych głowach”. A my wierzyliśmy w te słowa.

- Pamięta pan ten moment, w którym przed wyjściem na murawę stanęliście w stadionowym tunelu koło Argentyńczyków?

- Pamiętam. My skupieni, nastawieni bojowo. A oni uśmiechnięci, rozbawieni... Luzacy tacy. Zapamiętałem Rubena Ayalę, z którym potem w Meksyku grałem w jednym klubie: coś sobie podśpiewywał. Generalnie mieliśmy wrażenie, że patrzą na nas z góry. Ale na murawie, powiem panu, szybko poszło. Pach – jedna bramka, zaraz potem druga...

- Tak, po dziewięciu minutach było 2:0: Lato i Szarmach skarcili rywali. Zmieniło się ich zachowanie?

- To był pełny nokaut. Widać było, że zupełnie nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. Byli zszokowani. Zaczęły się dla nich schody. W zasadzie nie odnaleźli się już w pierwszej połowie. Dopiero po przerwie przyatakowali, strzelili bramkę kontaktową i wydawało się im, że już teraz mają kontrolę. Ale ich bramkarz przy wyprowadzaniu piłki popełnił błąd. Wie pan, jak jest po prawej stronie swojej bramki, to raczej nie powinien zagrywać po przekątnej na lewą stronę... Depnąłem, przejąłem piłkę przed obrońcą i uderzyłem po krótkim rogu, pod poprzeczkę. 3:1 się zrobiło i już nawet fakt, że jeszcze jednego gola nam strzelili, nie miał żadnego znaczenia.

- Jak reagowali rywale na waszą grę i wynik? Poczuliście ich frustrację i wściekłość na własnych kościach? Faulowali częściej?

- Złapali wtedy chyba dwie żółte kartki, ale nie było „jatki”. Inna rzecz, że przepisy dotyczące karania były wtedy zupełnie inne. Pamięta pan, jak na Wembley szedłem – jak pociąg pospieszny – sam na sam z Shiltonem? I jak wtedy McFarland złapał mnie rękami w pół? Dziś zostałby wyrzucony z boiska. Wtedy dostał tylko żółtą kartkę. Albo cztery lata później na mundialu w Argentynie, mecz z gospodarzami. Strzelam do pustej bramki, a Mario Kempes na linii wybija piłkę ręką. Przy obecnych przepisach dostałby czerwoną kartkę; wyjazd z boiska,nie strzela nam drugiej bramki i być może gospodarze wcale nie wygrywają z nami, bo – powiem panu – wtedy w Rosario też graliśmy naprawdę dobry mecz.

- Mundial'74 to – jak zawsze powtarza Jacek Gmoch – początek poważnego „banku informacji” w polskiej reprezentacji. Co wówczas usłyszeliście od szefa tegoż banku o Argentyńczykach?

- Lewa, prawa noga – takie tam różne rzeczy... Ważniejsze było to, że mieliśmy nagranych sporo meczów Argentyńczyków, w tym majowe towarzyskie spotkanie na Wembley, które zremisowali z Anglikami 2:2. Oglądaliśmy je parokrotnie, dzięki czemu wiedzieliśmy, jak poszczególni zawodnicy zachowują się w konkretnych sytuacjach. Te obrazy były ważniejsze od słów, od opisów. Przydały się te nasze obserwacje w trakcie gry. A nasze zwycięstwo 3:2 zrobiło ogromne wrażenie, nie tylko na Argentyńczykach. Większość ekspertów i fachowców po tym meczu zaczęła mówić, że Polska jest kandydatem do najlepszej czwórki turnieju.

Grzegorz Lato chwali polskie legendy w szeregach „Orłów Górskiego”

- Wiadomo: w bramce Jan Tomaszewski z życiową formą, w ataku najlepsi strzelcy turnieju: Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach. Było czym straszyć rywali!

- U nas każdy zawodnik był niezbędny, w świetnej formie. Zyga Maszczyk i Heniu Kasperczak w linii pomocy to byli bezcenni piłkarze. Kiedy Kaziowi Deynie – geniuszowi przecież – coś nie wychodziło, potrafili wziąć grę na swoje barki. Defensywa też była fantastyczna. Na prawej obronie – chyba najlepszy w historii reprezentacji na tej pozycji Antek Szymanowski: szybki, zwrotny, świetny technicznie. W środku – dwóch „zwierzaków”. Młodziutki Władek Żmuda – jeden z najsolidniejszych stoperów na tym turnieju, choć miał wtedy ledwie 20 lat. „Gdybym miał Żmudę, to poszedłbym na piwo, a drużyna sama zdobyłaby mistrzostwo świata” - powiedział o Władku osiem lat później w Hiszpanii trener Brazylijczyków.

- Pięknie się wspomina tamten czas. A jak pan dziś widzi szanse drużyny Czesława Michniewicza w starciu z Argentyńczykami?

- Ktoś by znów mógł powiedzieć, że faworyt jest tylko jeden... Ale ten turniej, powiem panu, rządzi się swoimi prawami. Oglądałem mecz Belgii z Marokiem. No i co? 2:0 w łeb i dym. Oglądałem Niemców z Japonią; aż mi słów brakowało... Sytuacja dziwna: wielkie nazwy, wielkie nazwiska, ale niekoniecznie zwycięskie. Futbol rozwinął się w każdym miejscu na świecie, i wcale nie jest banalne stwierdzenie: „każdy może wygrać z każdym”.

Grzegorz Lato podpowiada Czesławowi Michniewiczowi

- My z Argentyną też?

- Tak, jeśli wejdziemy na najwyższy poziom: sportowy, ale też ambicji, zaangażowania, koncentracji, odwagi.

- Odwagi?

- Przed meczem z Arabią Saudyjską powiedziałem w którymś z wywiadów, że selekcjoner musi być odważniejszy, postawić nie na jednego, ale na dwóch napastników. Postawił. I wypaliło. I Lewandowski wreszcie strzelił bramkę. Strasznie mnie to ucieszyło, strasznie. Widać było, jak zeszła z niego presja. Życzę mu, żeby strzelał jak najwięcej. Niech ktoś wreszcie wyprzedzi tego Grzegorza Latę na liście najlepszych strzelców polskich na mundialach. Najwyższy czas, żeby starych dziadków położyć na półkę do lamusa. A wy, młodzi – mówię do obecnych reprezentantów – napiszcie w końcu swoją historię.

- Brzmi fajnie: grajcie odważniej. Ale umiejętności Argentyńczyków jednak są większe niż Saudyjczyków...

- No dobra. Remis – choćby bezbramkowy – daje nam oczywiście wyjście z grupy. Ale porażka – nawet minimalna – już niekoniecznie. Więc jeśli pan pyta, czy powinniśmy się tylko bronić, to odpowiem tak: koncentracja w defensywie – owszem. Ale dwóch napastników na boisku – obowiązkowo. I szukanie okazji do strzelenia bramki. Musimy coś strzelić. A jak strzelimy, to może wygramy? Fajnie by było, bo wtedy zajmiemy pierwsze miejsce w grupie. Bo... pięknie byłoby oczywiście wyjść choćby tylko z drugiej pozycji, ale wtedy w 1/8 finału trafiamy najpewniej na Francję. A, powiem panu, lepiej byłoby się z nią minąć.

- Wrócę jeszcze do tych pańskich pięknych słów o „dwóch zwierzakach” w polskiej obronie w 1974. Dziś też mamy na stoperze porównywalny duet?

- Jakub Kiwior ma 20 lat – tak jak Żmuda w RFN. Brawo dla Michniewicza, że był tu odważny jak Kaziu Górski wtedy. I widzę też – co mnie cieszy – że chłopaki walczą. Na całego. Kamil Glik wrócił po kontuzji, nie grał zbyt wiele w lidze. Za moich czasów ludzi niegrających w klubie w ogóle nie powoływało się do reprezentacji. Ale Glik daje radę: trudno mi cokolwiek mu zarzucić. Walczy, biega, głowę wsadza w najgorszy młyn.

ŁZY Lewandowskiego. Zadedykował bramkę ZMARŁEMU OJCU...
Sonda
Jak zakończy się mecz Polska - Argentyna na MŚ 2022?
Najnowsze