W finale MŚ w 1966 roku na Wembley Anglia pokonała RFN 4:2 i sięgnęła po prestiżowe trofeum. Ważnym ogniwem złotej drużyny "Lwów Albionu" był Ray Wilson, występujący na pozycji lewego obrońcy. Cechowała go siła i wytrwałość. W zwycięskim dla Anglików turnieju wówczas 31-letni piłkarz rozegrał wszystkie sześć spotkań. Był najstarszym członkiem angielskiej kadry.
Swoją piłkarską karierę rozpoczął w drużynie Huddersfield. "Terrierów" zasilił w wieku 17 lat, a wcześniej pracował przy torach kolejowych. Ze swoim pierwszy profesjonalnym klubem związany był aż do śmierci. Nawet w czasach choroby, kiedy cierpiał u schyłku życia na Alzheimera, odwiedzał stadion Huddersfield i oglądał mecze tamtejszej drużyny w towarzystwie swojego syna Russella. Wilson doczekał się awansu "Terrierów" do Premier League w sezonie 2016/17 i był także świadkiem wielkiego sukcesu, jakim niewątpliwie było utrzymanie w angielskiej ekstraklasie ekipy Davida Wagnera, które faktem stało się kilkanaście dni temu.
Oprócz mistrzostwa świata z 1966 roku, Wilson zdobył jeszcze Puchar Anglii z drużyną Evertonu, której barw bronił w latach 1964-1969. Później grał jeszcze dla Oldham i Bradford. Karierę zakończył w 1971 roku. Prowadził także własne przedsiębiorstwo pogrzebowe. Zmarł w wieku 83 lat.
Głęboki żal z powodu śmierci Raya Wilsona, w 2000 roku mianowanego kawalerem Imperium Brytyjskiego, wyrazili m. in. klub Huddersfield Town oraz Sir Bobby Charlton. Legendarny angielski piłkarz tymi słowami pożegnał kolegę z boiska: - Dzieliliśmy wspaniałe momenty w trakcie naszych karier, a ja miałem przyjemność być współlokatorem Raya. Był świetnym człowiekiem i wielu będzie za nim tęsknić - powiedział 80-latek.