Bartłomiej Drągowski

i

Autor: Łukasz Grochala / CYFRASPORT Bartłomiej Drągowski

Bartłomiej Drągowski: W Fiorentinie wołają na mnie Drago

2016-10-20 9:29

Latem Bartłomiej Drągowski (19 l.) za 3 mln euro trafił do Fiorentiny, ale wciąż czeka na debiut w Serie A. - Nie podpalam się, ale chcę udowodnić sobie, że potrafię i mogę grać we Włoszech - mówi nam były bramkarz Jagiellonii, młodzieżowy reprezentant Polski.

"Super Express": - Źle się zaczęła twoja przygoda z włoską piłką...

Bartłomiej Drągowski: - OK, na tę chwilę nie gram, ale nie zapominajmy, że to dopiero początek. Jestem w klubie, który ubiegły sezon zakończył na piątym miejscu.

- Nie jesteś zawiedziony tym, że po transferze do Fiorentiny przypada ci rola rezerwowego?

- Wiedziałem, że nie będzie łatwo, żebym od razu grał. Liczyłem się z tym, że na początku będę musiał walczyć o swoją pozycję. Nie tak to sobie wszystko planowałem. Wyszło inaczej, ale jestem cierpliwy. To mój test.

- Fiorentina to była jedyna opcja?

- Po dwóch latach gry w Jagiellonii podjąłem decyzję, że po sezonie chce spróbować czegoś nowego. Owszem było zainteresowanie z innych klubów, jednak brakowało konkretów. Włosi byli zdecydowani i właśnie bardzo konkretni. Serie A to dobry kierunek do rozwoju.

- Wpływ na twoją sytuację w Fiorentinie miał kontuzja, którą odniosłeś tuż na początku przygotowań?

- Nie lubię się w ten sposób usprawiedliwiać. Zawodnicy często po dłuższych przerwach wchodzą do zespołu. Potrenują dwa tygodnie i wskakują do składu. Dlatego tak nie będę się tłumaczyć. Widocznie trener Paulo Sousa uważa, że to jeszcze nie mój czas.

- Pierwszym bramkarzem Fiorentiny jest Ciprian Tatarusanu. Dużo ci do niego brakuje?

- Najlepszą odpowiedzią jest to, że to reprezentant Rumunii. Słabych bramkarzy nie biorą do kadry. Przy Ciprianie też się uczę. Tak było też, jak wchodziłem do Jagiellonii, gdzie uczyłem się od Barana i Słowika. Taki jestem, że lubię podpatrywać i sprawdzać na sobie, czy to co wykonuje mój konkurent będzie też dobre dla mnie.

- To co podpatrzyłeś u Rumuna?

- Zachowam to dla siebie. Doświadczeniem nie mogą się porównywać do Tatarusanu, czy innych piłkarzy w Fiorentinie, bo jednak pograli dużo więcej ode mnie. Mam za sobą dwa sezony w Ekstraklasie, a Rumun był na EURO 2016. Nie mam napięcia, że nie gram, bo broni bramkarz, który jest doświadczony. Nie mogę się nie wiadomo, jak podpalać.

- Przed laty bramkarzem Fiorentiny był Artur Boruc i...

- ...też miał podobny początek. Nie chcę się w żaden sposób porównywać do niego. Bo Boruc był wtedy na dużo wyższym poziomie piłkarskim niż ja teraz. Mimo to czekał na szansę. Dlatego ja tym bardziej muszę być spokojny. Skoro taki bramkarz, jak Artur siedział na ławce mając olbrzymie umiejętności i dorobek to ja tym bardziej jeszcze mogę trochę posiedzieć.

- Porównują cię do Boruca?

- Nie, ale zdarza się, że czasami ktoś dla żartu krzyknie do mnie "Boruk". We Włoszech dorobiłem się za to nowego przydomka. W szatni mówią na mnie Drago. Drążek trudno im wymówić. Fizjoterapeuci zwracają się do mnie także Ivan. To właśnie w nawiązaniu do Ivana Drago, bohatera z filmu "Rocky". Mnie to nie przeszkadza. Mam poczucie humoru, lubię się z siebie pośmiać. Nie jestem taki, że biorę to do siebie i się obrażam.

- To prawda, że na zgrupowanie reprezentacji Polski U-21 zabrałeś słownik języka włoskiego?

- Tak, bo najszybsze opanowanie języka to dla mnie podstawa. Dlatego sam się uczę przy każdej okazji. Ze zwrotami piłkarskimi nie mam problemu, gorzej ze zwykłą rozmową w szatni. Chcę coś powiedzieć, ale brakuje mi słów. Nie wiadomo, od czego zacząć. W klubie do pomocy mam nauczycielkę, która tłumaczy z angielskiego na włoski. Problem w tym, że jak mamy mecze co trzy dni to brakuje czasu, aby się umówić na lekcje.

- Co najbardziej zaskoczyło cię we Włoszech?

- Dziennikarze i telewizyjne kamery na lotnisku. Szczerze to nie liczyłem, że wzbudzę jakiekolwiek zainteresowanie. Zakładałem, że po wylądowaniu spokojnie i cicho sobie przejdę przez nikogo nie niezauważony. Nie spodziewałem się, że będę przez media traktowany poważanie. A tu taka niespodzianka.

- Od razu mogłeś poćwiczyć angielski, z którego w maju zdawałeś maturę.

- Trudno to nazwać angielskim. Był stres i wiem, że śmiesznie wypadłem na lotnisku, ale jakoś przebrnąłem.

- Czy twój tata był za transferem do Włoch?

- Stwierdził, że gdyby był na moim miejscu to postąpiłbym tak samo. Choć męczyło go, że z tym graniem mogę mieć ciężko. Gdybym wybrał inny kierunek to miałbym łatwiej? Nikt przecież nie obieca mi, że będę pierwszym bramkarzem. Bo nie ma nic za darmo. Trzeba sobie to wywalczyć. Mam kontrakt na pięć lat, więc trochę czasu jest. Długość umowy mnie nie przeraża. Mój tata ma takie dobre powiedzenie: synu, jak ktoś będzie cię chciał to przyjdzie i cię kupi.

- Ile dajesz sobie czasu, aby wskoczyć do bramki Fiorentiny?

- Spokojnie, za mną dopiero trzy miesiące. O wypożyczeniu nie myślę. Nikomu też nic nie zamierzam udowadniać. Najwięcej to chce udowodnić sobie.

- Co konkretnie chcesz pokazać?

- Że potrafię, że mogę tu grać. Rozliczam się z samym sobą. Już taki jestem, że dużo od siebie wymagam. Teraz można gdybać, czy dobrze wybrałem. To się okaże na sam koniec, czy wyszło mi to na plus, czy zrobiło się postęp. Dla mnie najważniejsze jest to, że był progres. Wydaje mi się, że będąc w Fiorentinie go robię.

Najnowsze