Takie wyczyny zostają w pamięci samego zawodnika, a czasem i kibiców. W lutym 2004 Kryszałowicz w meczu z Wyspami Owczymi strzelił rywalom cztery gole w ciągu… 34 minut pierwszej połowy! Może byłyby i kolejne, ale w przerwie Paweł Janas zdjął go z boiska - w końcu to była tylko gra towarzyska. W rozmowie „Kryszał” nie tylko wrócił do tamtego meczu, ale i poświęcił parę zdań obecnej kadrze. I Fernando Santosowi też.
„Super Express”: - Pańskie cztery gole w meczu z Wyspami Owczymi to jeden z bardziej „kozackich” wyczynów w historii kadry. Pamięta pan?
Paweł Kryszałowicz: - No jak mam nie pamiętać? Trudno strzelić cztery gole nawet w meczu B-klasy, a co dopiero na szczeblu reprezentacji. A poza tym… znajomi nie pozwolą mi zapomnieć. Do dziś mi czasami dokuczają, że co prawda strzeliłem te cztery gole, no ale „przecież to były Wyspy Owcze”. I pewnie mają trochę racji. Gdybym dziś dostał powołanie, może też bym jeszcze choć jedną strzelił (śmiech).
- Trochę się jednak futbol w tym kraju rozwinął od tamtej pory…
- Oczywiście nikogo nie można lekceważyć, piłka w Europie się wyrównała. Ale jeżeli mamy bać się Wysp Owczych, to w ogóle bez sensu jest uprawianie tego sportu. Bez takich numerów proszę… Ale myślę, że spokojnie wygramy.
- A znajdzie się na boisku nowy „Kryszał”?
- Nie ma znaczenia, kto będzie strzelał. Choć pewnie fajnie by było, gdyby Robert coś trafił, podbudował siebie i chłopaków. Najważniejsze jednak, by odpowiednio do tego meczu podejść, a potem na boisko wyjść, wygrać i… zapomnieć o tym meczu. Bo są kolejne zadania do wykonania.
- Wiele się jednak ostatnio wydarzyło wokół kadry od Kiszyniowa.
- Zostawmy już tę nieszczęsną Mołdawię. Sporo czasu minęło, wiele słów krytyki padło, wiele żalów się wylało. Niech to już chłopaki zostawią za sobą, niech myślą o nowych wyzwaniach.
- Zaskoczony powołaniami?
- Nie chcę drążyć tematu, bo każdy trener takie sprawy widzi po swojemu i ma do tego prawo. Ale niektóre nominacje są dla mnie dziwne, zaskakujące. Chyba strach obleciał selekcjonera.
- Co pan przez to rozumie?
- Mam wrażenie, że brak jakiegoś planu. Wiosna wskazywała na to, że odmładzamy reprezentację, więc nie było powołań dla paru doświadczonych graczy, którzy akurat wtedy byli w formie. Teraz do nich wrócił, choć ich dyspozycja jest, hm…, inna. Wolałbym – jako kibic – żeby selekcjoner jednak miał jakąś konkretną wizję.
- Jest w tej wizji 23-letni Adrian Benedyczak, a nie ma młodszego o trzy lata Szymona Włodarczyka, choć sporo strzela w Austrii. Za wcześnie dla niego?
- Jest w gazie, może warto było mu się przyjrzeć? A czy za wcześnie? W Barcelonie na prawym skrzydle w wyjściowym składzie gra szesnastolatek i nikt nie mówi, że to za wcześnie dla niego. Ale – jak powiedziałem – z powołaniami nie dyskutuję.
- A co pan powie o sytuacji, w której spotykają się na zgrupowaniu panowie uwikłani w spory prokuratorskie? Myślę o Grzegorzu Krychowiaku i lekarzu kadry, Jacku Jaroszewskim.
- Absurd. Niedopuszczalne. Ktoś, kto rządzi, powinien zdecydować: lekarz czy zawodnik. Bo ich wspólna obecność na zgrupowaniu to przepis na konflikt. No cóż, za moich czasów w kadrze mieliśmy trochę inną skalę afer: chodziło co najwyżej o to, że kogoś na mistrzostwa nie wzięli (śmiech).
- Reasumując: niezależnie od tych pobocznych klimatów, w czwartek tylko zwycięstwo?
- Nie dopuszczam do siebie innej myśli. Gdybyśmy mieli stracić punkty z Wyspami, to… chyba by trzeba zwolnić trenera. A zaraz potem oddać walkowerem mecz z Albanią.
- W Tiranie zapadnie decyzja, czy jeszcze o coś gramy w tych eliminacjach EURO. Damy tam radę?
- W Albanii nawet z doświadczonymi chłopakami w kadrze i bez tej atmosfery, która obecnie jej towarzyszy, się męczyliśmy. Ale myślę, że obecność „Krychy” i „Grosika” wpłynie pozytywnie na całą ekipę. Widzieliśmy, jak bardzo przeżywali nieobecność w kadrze w meczach wiosennych; jak bardzo im na tej reprezentacji zależy. Wierzę, że będzie dobrze, bo oczywiście kibicuję kadrze. Spacerku w Tiranie nie przewiduję, ale na zwycięstwo czekam.