Jakub Kałuziński

i

Autor: Cyfrasport Pomocnik Lechii Jakub Kałuziński będzie odkryciem ligi?

To idzie młodość!

Do Cardiff nie poleciał, ale pewności siebie Jakubowi Kałuzińskiemu nie brak. „Mam jasny cel na czerwiec” [ROZMOWA SE]

2024-03-26 9:46

Nim na boisko w Cardiff we wtorkowy wieczór wybiegną podopieczni Michała Probierza, by walczyć o awans na EURO 2024, o 15.00 na Stadionie Śląskim kolejny mecz w ramach eliminacji młodzieżowych mistrzostw Europy 2025 rozegra nasza młodzieżówka. Jeszcze pół roku temu jej trenerem był właśnie obecny selekcjoner drużyny narodowej. Nic dziwnego, że kilka tygodni temu piłkarscy eksperci mocno spekulowali o możliwości powołania przez niego paru młodzieżowców. Wśród nich – Jakuba Kałuzińskiego.

Pochodzący z Gdańska i mający kilkadziesiąt gier ligowych w barwach Lechii piłkarz latem ub. roku przeniósł się do Antalyasporu. Stał się od razu podstawowym zawodnikiem tej drużyny (w której występuje u boku m.in. Adama Buksy), zbierając niezłe recenzje od tureckich obserwatorów. Powołania do pierwszej reprezentacji się nie doczekał, zagra więc dziś przeciwko rówieśnikom z Bułgarii. „Super Expressowi” Jakub Kałuziński opowiedział szeroko o swych celach i ambicjach związanych z kadrą narodową.

„Super Express”: - Przed marcowym zgrupowaniem kadry wiele było medialnych spekulacji dotyczących pańskiego powołania przez Michała Probierza. Czekał pan niecierpliwie na moment ogłoszenia nominacji?

Jakub Kałuziński: - Nie będę ściemniać: czekałem. Oglądałem na jednym z portali na YouTube na żywo moment ogłoszenia kadry. I… się nie doczekałem swojego nazwiska (śmiech).

- Gorycz?

- Nie, rozczarowania nie było. To mogło być moje pierwsze powołanie, więc nie miałem powodu oczekiwać zbyt wiele. Mogłem się tylko przyjemnie zaskoczyć. Wyszło jak wyszło; cieszę się, że jestem na zgrupowaniu kadry młodzieżowej. Tu też jest konkretne zadanie do wykonania.

- Oczywiście. Tyle że finał młodzieżowych mistrzostw Europy dopiero w przyszłym roku. A „dorosłe” EURO – już za chwilę.

- Owszem. Dlatego mam jasny cel: być na następnym, czerwcowym, zgrupowaniu pierwszej reprezentacji. Mam nadzieję, że będzie to zgrupowanie „pod EURO”.

- Mocno przyspieszyła ta pańska przygoda: w ciągu kilku miesięcy z zawodnika drużyny walczącej o utrzymanie przeskoczył pan na pozycję kandydata do reprezentacji!

- Wyjazd za granicę był ukierunkowany właśnie pod to, by w niedalekiej przyszłości móc myśleć o pierwszej reprezentacji. Dlatego kiedy zacząłem w Turcji grać regularnie, kiedy zaczęło to dobrze wyglądać, bardzo ucieszyły mnie te wszystkie głosy dotyczące mojego ewentualnego powołania do drużyny narodowej.

- Paweł Kryszałowicz w rozmowie z „Super Expressem” rzucił takie hasło: „Süper Lig raczej nie należy do topowych lig europejskich. Wolę rzucić okiem na naszą ekstraklasę”. Co pan na to?

- Nie zgodzę się z tym. Sądzę, że Antalyaspor w ekstraklasie biłby się o Europę. Liga turecka jest lepsza i ma o wiele więcej jakości niż polska. A wyższa jakość napędza większą szybkość grania, większą intensywność. Wyjeżdżając z Polski, zazwyczaj jesteśmy bardzo dobrze przygotowani motorycznie, ale ta większa intensywność czasami sprawia problemy. Z drugiej strony - liga turecka jest mniej taktyczna. Być może z tego powodu wielkie tureckie zespoły mają kłopoty, by skutecznie rywalizować w europejskich pucharach. Nie są po prostu tak dobrze zorganizowane taktycznie, jak rywale.

- Chce pan powiedzieć, że jest więcej fantazji niż taktyki w grze tureckich drużyn?

- Za trenera Nuriego Sahina było w grze Antalyasporu sporo taktyki, sporo niemieckiej myśli boiskowej. Teraz, u trenera Yalcina – bądź co bądź wielkiej legendy tureckiej piłki – jest więcej swobody. Przekaz jest jasny: gramy swoją piłkę, nie dostosowujemy się do przeciwnika. No chyba że jest to Galata czy Fener: gdybyśmy zagrali przeciwko nim ze swobodą, strzeliliby nam pięć bramek i zadowoleni pojechali do domu.

- Dobrze się pan czuje, kiedy nie ma w grze tak mocnego gorsetu schematów taktycznych?

- Tak. Dzięki temu muszę dużo myśleć na boisku, przewidywać rozwój sytuacji. To mnie rozwija jako zawodnika. I cieszy, bo ja zawsze bazowałem na tym, by grać w piłkę, stosować kreatywne rozwiązania na boisku.

- Wymienił pan nazwisko trenera Sahina, którego szczytowy moment kariery przypadał na czas, kiedy pan miał 8-10 lat. Był jednym z idoli boiskowych małego Kuby?

- Znałem go, ale idolem był Xavi Hernandez. Zawsze byłem fanem Barcelony. W Gdańsku mieliśmy kiedyś program „Top Talent”, m.in. z udziałem Bogusława Kaczmarka. Analizowano w nim młodych zawodników pod kątem podobieństwa do znanych piłkarzy. I mnie „sprofilowano” właśnie jako Xaviego! Oczywiście strzelanie bramek – zwłaszcza w młodszym wieku – dawało mi wielką frajdę, ale od pewnego momentu… wolałem asystować (śmiech).

- Gole dla Antalyasporu strzela teraz Adam Buksa. Macie jakiś zakład o to, kiedy wreszcie i pan się wpisze na listę autorów bramek?

- Nie… Ale mam nadzieję, że choć jedna w tym sezonie mi się przydarzy.

- Co ma na myśli Adam, kiedy mówi o panu, że jest pan „elegancki w swojej grze”?

- Pewnie te moje walory boiskowe. Choćby to, że jestem obunożny, mam łatwość w operowaniu i lewą, i prawą nogą. Albo i to, że nie czuję się typową „szóstką”, zawodnikiem z zadaniami wyłącznie defensywnymi. Chcę grać w piłkę i piłką, dyktować tempo.

- „Jego sufit jest dużo wyżej” – to jeszcze jeden cytat z klubowego kolegi. A gdzie pan ten swój „sufit” widzi?

- Na pewno jest wyżej niż Antalya – nie boję się tego powiedzieć.

- Skoro idolem był Xavi, to może tym „sufitem” jest LaLiga?

- Fajnie by było… Któraś z lig TOP 5, występy w Lidze Mistrzów. Jeszcze kilka lat wstecz, jak to u dzieciaka, były to tylko marzenia. Dziś to już są konkretne cele. I – mam nadzieję – wcale nie tak odległe, skoro było zainteresowanie z Włoch, z Belgii, z Holandii.

- No to czemu Turcja?

- Główny powód, dla którego zdecydowałem się na Antalyaspor, to osoba trenera Sahina. Szybko poszło. Trzydziestominutowa rozmowa telefoniczna w piątek, dzień później kolejna, krótsza, za to w konkretnym stylu: „Przychodzisz? Jesteś zdecydowany?”. We wtorek już wiedziałem, że zagram w Antalyi.

- Czym pana „kupił”?

- Tym, że zawodnik z topową karierą w topowych klubach Europy bardzo chciał mnie przekonać do gry w jego zespole. I że zapewnił mnie, że będę ważną postacią w drużynie, którą chce stworzyć.

- I słowa dotrzymał?

- Dotrzymał.

- Wiedział pan, czego się spodziewać po życiu w Turcji?

- Tylko w takim zakresie, w jakim miałem okazję ją poznać na zgrupowaniach z klubem czy reprezentacjami juniorskimi. Była to więc dla mnie spora niewiadoma. Ale koniec końców zaaklimatyzowałem się szybko.

- Angielski wystarcza?

- Tak. Trafiłem na europejską drużynę, więc szatnia rozmawia po angielsku. No i mam Adasia, który jest dla mnie „starszym bratem”. Ale poznałem już kilka tureckich słówek, zwrotów W sklepie sobie poradzę, w restauracji też złożę zamówienie.

- Na kebaba?

- Czasami tak. Choć to zupełnie inny kebab, niż ten, do którego przyzwyczajono nas w Polsce. Podawany na talerzu, z warzywami, chlebkiem lub pitą.

- Dietetyk w klubie się nie czepia?

- Regularnie mierzy tkankę tłuszczową u każdego. Jak od czasu do czasu jeden kebab czy jedna baklawa wleci, nie ma problemu.

- Człowiek z Gdańska „na obczyźnie” też mieszka blisko morza?

- Owszem. Mieszkam dziesięć minut od plaży. Lubię się przejść nad morze, usiąść, wypić dobrą kawę.

- Są jeszcze rzeczy, które pana zaskakują?

- Owszem, choćby opisywane szeroko sytuacje z kibicami; to, co zdarzyło się ostatnio w meczu Fenerbahce. Szok! Natomiast te niezdrowe emocje rekompensuje moment, w którym wychodzisz na murawę - na przykład na Galacie - i słyszysz.. gwizdy pięćdziesięciu tysięcy. Wtedy naprawdę czujesz się jak piłkarz!

QUIZ: Rozpoznasz polskich piłkarzy? Lewandowskiego zna każdy, a resztę? 15/20 to absolutne minimum

Pytanie 1 z 20
Zaczniemy podobnie jak w piłce. Bramkarz na zdjęciu to...
Wojciech Szczęsny
Najnowsze