Gwizdek24.pl: - Ponad ćwierć wieku spędzonego w Niemczech - nic dziwnego, że słychać w pana głosie niemiecki akcent. Wrócił pan do kraju specjalnie, żeby kształcić polskich trenerów w zakresie motoryczności. Czuje pan sentyment do Polski?
Edward Kowalczuk: - Mój kraj jest dla mnie bardzo ważny i darzę go wielkim uczuciem. Najczęściej bywam tutaj z okazji różnych szkoleń trenerskich, tak jak właśnie teraz w Ząbkach. Odwiedziłem w ten sposób wiele miast. Na przykład w Warszawie skorzystałem z zaproszenia Jerzego Engela. Staram się dzielić swoim doświadczeniem. Poza tym, bardzo interesują mnie realia pracy szkoleniowej w Polsce. Chciałbym wiedzieć w jaki sposób to wszystko funkcjonuje i na jakim stoi poziomie. Ta wymiana jest dla mnie bardzo cenna.
Zobacz: Wywalczył Puchar Polski i odszedł z klubu
- W Niemczach jest pan uważany za świetnego fachowca. W Polsce również cieszy się pan dużym autorytetem, jednak pańska popularność nie jest tak duża jak u naszych zachodnich sąsiadów. Jest pewien niedosyt?
- Nie dbam o to. Jestem za mało w Polsce, żeby coś takiego odczuwać. W Niemczech byłem pierwszą osobą, która zajmowała się wyłącznie przygotowaniem fizycznym. Byłem autorem wielu zagadnień związanych z budowaniem różnych cech motorycznych, które były później powielane na Zachodzie. Dopiero po mnie zaczęli pojawiać się trenerzy odpowiedzialni za samo przygotowanie fizyczne. Zanim przyszedłem do Bundesligi, nikt się tym nie zajmował. Był tylko trener i co najwyżej masażysta. Cała odpowiedzialność spadała wówczas na szkoleniowca. Z tego powodu, trening motoryczny nie stał wówczas na tak wysokim poziomie jak obecnie.
- Współpracuje pan na co dzień z Arturem Sobiechem, który trafił do Hannoveru 96 prosto z polskich boisk. Czy na jego przykładzie można porównać poziom przygotowania motorycznego w Ekstraklasie i Bundeslidze? Czy pomiędzy obydwoma ligami istnieje przepaść?
- Sobiech trafił do nas zaraz po kontuzji kolana. Dlatego nie może posłużyć za najlepszy przykład. Faktem jest, że posiada wielki potencjał fizyczny. Jego problemem jest pech, który nie może się od niego odczepić. Zanim doszedł do siebie, to znowu coś się do niego przypałętało. A to ścięgno Achillesa, a to znowu kolano. Klub i sztab szkoleniowy mają o nim bardzo dobre zdanie. Tak było za Mirko Slomki, nie inaczej jest za Tayfuna Korkuta. Na pewno Artur stał się tutaj lepszym piłkarzem. Poprawił siłę, szybkość oraz technikę. Wszyscy bardzo mocno liczymy na niego w kontekście kolejnego sezonu. W letnim okienku transferowym najprawdopodobniej opuszczą nas Mame Biram Diouf i Didier Ya Konan. Mamy nadzieję, że Artur stanie się wówczas snajperem numer jeden.
Zobacz: Polak z Borussii Dortmund może trafić do słynne Barcelony
- Ciężko mi uwierzyć, że zawodnik z Ekstraklasy nie odstawał na początku od piłkarzy Bundesligi.
- Wspominał pan o przepaści pomiędzy obydwoma ligami. To za dużo powiedziane. Kiedy Artur pojawił się w Hanowerze to faktycznie w jego przygotowaniu fizycznym było widać braki. To jest związane z deficytami w polskim szkoleniu. Naszym pierwszym zadaniem było zredukowanie tych wszystkich niedostatków. Obecnie zajmujemy się doprowadzeniem Artura do optymalne formy po ostatniej kontuzji.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail