Santos oficjalnie został selekcjonerem reprezentacji Polski 24 stycznia. Już wtedy ogłoszono, że trwają rozmowy z Polakami, którzy mieliby wzmocnić jego sztab. Najwięcej mówiło się o Łukaszu Piszczku i Tomaszu Kaczmarku, ale te kandydatury prawdopodobnie są już przeszłością. Portugalczyk długo zwlekał z podjęciem decyzji, a mocno na sile przybrała kandydatura Grzegorza Mielcarskiego. Były reprezentant kraju przez cztery lata występował w FC Porto (1995 - 1999) i przeciął się tam z Santosem, który był trenerem tego zespołu w latach 1998 - 2001. Właśnie wtedy zdążyli się poznać, co po latach ma dla portugalskiego szkoleniowca ogromne znaczenie.
Fernando Santos wreszcie to ogłosił. Postawił naprawdę trudne warunki
- Rozmowy trwają. Żeby taka osoba ze mną współpracowała, muszą zostać spełnione określone warunki, bo będzie pracowała ze mną i będę jej przełożonym, ma być do mojej dyspozycji. Nie chodzi mi o pomocnika na boisku – od trenowania jestem ja, na murawie jestem swoim jedynym przełożonym i asystentem, decyduję o selekcji, taktyce i meczowej strategii - powiedział Santos w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". - Potrzebuję osoby wszechstronnej, wypełniającej inne zadania – kogoś, kto zna i rozumie się z piłkarzami, kto zna mnie, mój charakter, kto rozumie moje postępowanie i zachowanie. Potrzeba mi kogoś, kto wie, kim jestem ja, Fernando Santos - dodał. Jego warunki doskonale spełnia właśnie Mielcarski.
- Spełnia te kryteria, ale oczywiście nie jest jedynym takim człowiekiem. Jego znam, jemu ufam, ale nie ja podejmę ostateczną decyzję. Zbyt liczny sztab oznacza bałagan i niepotrzebne zamieszanie. Mam już Kubę Kwiatkowskiego i Łukasza Gawrjołka, oni pomagają mi w życiu codziennym, w federacji i to w zupełności wystarczy - wyznał 68-latek. Ostateczną decyzję mają podjąć sekretarz PZPN, Łukasz Wachowski i prezes Cezary Kulesza. Portugalczyk ma jednak nadzieję, że dogadają się z Mielcarskim.