Charakterystyka drużyny
Gdzieś już to widzieliśmy - to chyba najlepsze określenie dla obecnej kadry Portugalii. To wciąż jest ta drużyna, której fundamenty położył jeszcze Luis Felipe Scolari, selekcjoner zespołu w latach 2003-2008. Czyli drużyna, po której wiele można się spodziewać, ale na pewno nie tego, że kogokolwiek zaskoczą.
Gwiazdą, bożyszczem tłumów, nadzieją, główną bronią i marketingowym liderem pozostaje wciąż 31-letni Cristiano Ronaldo. To akurat oczywiste. Jeśli gracze z południa mają zdobyć medal, to tylko dzięki niemu. Bo akurat odpali, co akurat na turniejach o mistrzostwo Europy zdarzało mu się w przeszłości stosunkowo często. A na pewno częściej niż na mundialach, na których CR7 częściej przypominał własną karykaturę.
Im dalej w las, tym jednak gorzej. Nani i Ricardo Quaresma? Gdy zaczynali, nie było jeszcze youtube'a. Jak się pojawił, to ich popisy zapełniały serwery. Prehistoria. A już prawdziwym królem plemienia portugalskich prapiłkarzy jest 28-letni Ricardo Carvalho. Stoper Monaco, kiedyś Realu Madryt i Chelsea. Facet, którego mianem emeryta nazywano już w 2013 roku. Wyłysiał, opuścił Bernabeu w niesławie, ale wciąż gra! I to jak, w czołowej ekipie Ligue 1. Fenomen.
W defensywie podobnych "kwiatków" jest zresztą więcej. Bruno Alves z Fenerbahce, czyli najbardziej drewniany defensor w historii futbolu, uwzględniając tylko tych, którzy urodzili się w klimacie śródziemnomorskim. A obok niego Pepe, podstawowy stoper Realu Madryt. Gdy akurat nic nie strzeli mu do łba, jeden z najlepszych na planecie. Gdy strzeli, najbardziej nieprzewidywalny. Tak jak na mundialu w Brazylii, gdzie wyleciał z boiska po zaledwie kilkunastu minutach. Inna sprawa, że obu panom zdarza się od siebie sporo kopiować. Alves ostatnio niemal urwał łeb Harry'ego Kane'a i po ledwie pół godzinie gry wyleciał z boiska. W meczu towarzyskim! Spory wyczyn.
Szczęście w nieszczęściu, więcej talentów urodziło się Portugalczykom w linii pomocy. Joao Moutinho to już stały fragment gry. Elegancki pomocnik obdarzony mierzonym prostopadłym podaniem. Rozgrywający rodem z elementarza, genialny w każdym calu. A to tylko składnik więszej całości. Przyznajemy, z nadzieją wypatrujemy też występu 18-letniego Renato Sanchesa, już kupionego przez Bayern Monachium za 50 milionów euro. Facet to ponoć nowa gwiazda futbolu, ale na Euro sprawdzi się tylko wtedy, jeśli CR7 odda mu czasem piłkę. A pamiętamy - z tym bywa różnie. Pozostali? William Carvalho ze Sportingu, Andre Gomes z Valencii, Danilo Pereira z FC Porto - aż można złapać się za głowę, że Fernando Santos nie znalazł miejsca dla Miguela Veloso czy Tiago Mendesa.
Gwiazda drużyny: Cristiano Ronaldo (Real Madryt, 31 lat, )
Pewnie jedna z najwybitniejszych sportowych jedenostek w historii. Najwybitniejsza nie z powodu talentu, ale drogi, jaką przebył. Od szalonego dryblera, tyleż efektownego, co nieefektywnego, do piłkarskiego terminatora i najdoskonalszej machiny strzeleckiej, jaką kiedykolwiek zobaczyć mogli fani futbolu.
Historia znana, wielokrotnie powtarzana. Sir Alex Ferguson. Pierwszy mentor. Odkrywca. To Szkot znalazł następcę Davida Beckhama w Lizbonie, w tamtejszym Sportingu. Nie przypominał dzisiejszego idola z pierwszych stron gazet. Cytując: "makaraon na włosach i guziki na twarzy" - tak wyglądał. Grał momentami podobnie. Dryblował bez opamiętania. Gorzej ze skutecznością. Widok zirytowanych partnerów po kolejnej indywidualnej szarży prosto w przeciwnika - widok wówczas nierzadki.
I rósł. Z każdym dniem, treningiem, sezonem. Wciąż poprawiał kolejne elementy. Zmężniał. Nauczył się grać głową. Poprawił uderzenie. Podania. Przegląd pola. Zdesperowany nastolatek stał się charyzmatycznym liderem. Na tyle dobrym, że latem 2009 roku Florentino Perez wyłożył na niego prawie 100 milionów euro. I pewnie do dzisiaj nie żałuje nawet centa, bo CR7 doprowadził Królewskich do dwóch triumfów w Champions League. A sam właśnie zakończył szósty kolejny sezon z dorobkiem przynajmniej 50. bramek strzelonych. Kosmita, chociaż w mediach zawsze ten drugi. Zaraz za Lionelem Messim.
Kariera książkowa. Klubowa. Reprezentacyjna to osobny temat. Pełen łez, żalów i straconych szans. Jak w 2004 roku. Ronaldo miał 19 lat. Pojechał się uczyć. Od Luisa Figo, od Manuela Rui Costy, od Deco. Został gwiazdą turnieju, strzelił dwa gole, a świat zapamiętał jego rozpacz po przegranym finale. Rozpacz, która z dzisiejszej perspektywy wygląda jeszcze bardziej dołująco. Nigdy więcej Portugalczyky do finału bowiem nie awansowali, zadowalając się dwoma półfinałami: mistrzostw świata 2006 i Euro 2012.
Jak na złote pokolenie i jednego z najlepszych piłkarzy w historii, dorobek mimo wszystko mizerny. Chociaż w przeciwieństwie do wielkich z przeszłości, on jeszcze będzie miał okazję się poprawić.
Selekcjoner: Fernando Santos
Pod Akropolem - bożyszcze tłumów. Wierny następca Otto Rehhagela na stanowisku selekcjonera reprezentacji Grecji. Wierny, bo pod jego wodzą zawodnicy z Hellady grali równie obrzydliwie, jak pod wodzą Niemca. Tylko wyniki osiągali już słabsze, chociaż na finiszu przygody sukces był blisko. W Brazylii, podczas mistrzostw świata, Grecy zagrali nietypowo, strzelali z momentami dziwacznych pozycji, ale przegrali pechowo i zebrali stosunkowo pozytywne recenzje. Na tyle dobre, że już po chwili Santos zameldował się w Portugalii by przejąć tamtejszą kadrę.
To był spory sukces. Głównie Portugalczyków. Wreszcie znaleźli oni przecież nie przebierańca, a trenera z sukcesami. Realnymi. FC Porto, AEK Ateny, niezłe wyniki w PAOK-u Saloniki. Po smutnych wyczynach Carlosa Queiroza czy Paulo Bento, kadra z południa Europy wreszcie znalazła faceta, który ma przynajmniej minimalne pojęcie o taktyce. A przynajmniej odpowiednie do tego, by zaskoczyć rywali w trochę inny sposób, niż próbowała kadra Portugalii na mundialu w Brazylii.
Podanie do Ronaldo, on coś wymyśli. Czegoś równie prymitywnego nie widzieliśmy chyba od czasów Jerzego Engela i jego idei - grania długich piłek na Radosława Kałużnego. Pytanie tylko, czy sporo dobrych piłkarzy plus próba kombinowanych ataków to recepta na coś więcej, niż tylko awans z grupy.
Historia
Portugalia. Pierwsze skojarzenie? Cristiano Ronaldo. Drugie? Eusebio. Trzecie? Luis Figo. A wymieniać można dalej, choćby Paulo Futre. Prawdziwa konstelacja gwiazd. I kopalnia talentów, która przez lata potrafiła trzymać w cieniu, przynajmniej w kadrach młodzieżowych, graczy z Hiszpanii.
Boom rozpoczął Eusebio. Czarna Pantera, legenda Benfiki Lizbona. Piłkarz, który wyprzedził epokę. Tak jak Pele, wielki rywal z boiska. Obaj panowie wielu okazji do rywalizacji nie mieli. Jeden grał w Europie, drugi w Ameryce Południowej, w Santosie. Spotykali się w walce o Puchar Interkontynentalny. Puentą okazał się natomiast mundial w Anglii, w 1966 roku. Brazylia odpadła w grupie, Portugalia sięgnęła po medal. Pele doznał kontuzji, Eusebio zdobył tytuł króla strzelców. Wynik rywalizacji? Werdykt należy do was.
Kolejnego kroku jednak nie było. Portugalia nie wskoczyła do światowej czołówki. Zmienić to miało dopiero złote pokolenie. Wspomniany Figo, Manuel Rui Costa, Fernando Couto, Joao Pinto, Vitor Baia - ówczesne gwiazdy futbolu. Indywidualności. Pary wystarczyło na półfinał Euro 2000. I kilka kompromitujących klęsk, w tym brak awansu na mundiale w USA i we Francji. Dopiero Luis Felipe Scolari na dobre wykorzystał potencjał gwiazd z południa.
W 2004 roku złoto wydawało się formalnością. Pod naporem gospodarzy turnieju padła przecież Hiszpania, Anglia oraz Holandia. A w finale czekała Grecja. Jakby na egzaminie na prawo jazdy przejechać plan, miasto, a przed sobą mieć tylko parkowanie pod siedzibą WORD-u. Na Estadio da Luz szykowano fetę. Lizbona świętowała. To miał być złoty rok portugalskiego futbolu. Ligę Mistrzów wygrało przecież FC Porto Jose Mourinho. Tymczasem jedynego gola zdobył Angelos Charisteas i to Grecja stanęła na najwyższym stopniu podium. W pełni zasłużenie. Triumfatorzy turnieju wygrali z gospodarzami dwa razy. W ostatnim spotkaniu imprezy i... na jej otwarcie, jeszcze w fazie grupowej.
Greków poprowadził do sukcesu Otto Rehhagel. Niemiec. To był początek klątwy. W następnych latach to nasi zachodni sąsiedzi kończyli zabawę Portugalczyków z wielkimi turniejami. Później pałeczkę przejęli Hiszpanie. A w 2014 roku zawodnicy z Półwyspu Iberyjskiego wyeliminowali się już sami, robiąc wiele, byle tylko nie wyeliminować z dalszej rywalizacji Amerykanów. Tym samym również prawdopodobnie na długie lata pozbawiając się szansy na namieszanie w światowej czołówce.