Charakterystyka drużyny
Mało brakowało, a w kadrze Bernda Storcka znalazłoby się więcej piłkarzy z polskiej Ekstraklasy, aniżeli w w samej... reprezentacji Polski. Zabrakło, bo Adam Nawałka również zaufał graczom z rodzimych boisk, często dopiero na finiszu wyścigu o Euro 2016, a u Węgrów na ostatniej prostej wypadł Adam Gyurcso, skrzydłowy Pogoni Szczecin.
Mocne strony Madziarów? W bramce 40-letni Gabor Kiraly. 13 lat temu zatrzymał biało-czerwonych na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Szesnaście - w spotkaniu towarzyskim w Debreczynie. Za każdym razem oczywiście w niezniszczalnych szarych dresach. We Francji rozpocznie osiemnasty sezon w bramce Madziarów. I patrząc po jego potencjalnych zmiennikach, lepiej, żeby chciał grać dalej. Bo lepszego fachowca w Budapeszcie i okolicach nie ma.
Lider defensywy? Teoretycznie 32-letni Roland Juhasz. Przez lata ostoja Anderlechtu, od trzech sezonów zawodnik Videotonu. Nazwisko duże, w kadrze pozycja słabsza. Na Euro zagra, o ile wygra rywalizację z duetem krakowsko-poznańskim. Richardem Guzmicsem oraz Tamasem Kadarem. Zarazem jedynyni obrońcami, którzy zarabiają na życie poza węgierską ligą. Bliski występu w pierwszej jedenastce jest również drugi defensor Videotonu, 23-letni Adam Lang.
Mocne są również skrzydła. 35-letni Zoltan Gera jeszcze niedawno występował w Premier League. Barwy West Bromwich Albion zamienił na Ferencvaros. 29-letni Balazs Dzsudzsak kiedyś miał okazję być bohaterem dwóch wielkich transferów. Do Anży Machaczkała, a później Dynamo Moskwa. Rosjanie wydali na niego łącznie 35 milionów euro, ale efektów nie dostrzeżono. Dzisiaj grywa w tureckim Bursasporze. W obwodzie pozostaje natomiast Gergo Lovrencics, o którym sporo mogą zapewne powiedzieć kibice Lecha Poznań. Czyli: dużo potrafi, mniej pokazuje, jeszcze mniej daje drużynie.
Środek? 22-letni Laszlo Kleinheiser to rezerwowy Werderu Brema. 27-letni Zoltan Stieber spełniał tę samą rolę w Norymberdze. Obu przykrywa czapką ledwie 20-letni Adam Nagy. Przyszły lider reprezentacji, obecnie gracz Ferencvarosu. Lider, o ile zmieści się w składzie. Bernd Storck w eliminacjach lubił bowiem stawiać na napastników. Rolę cofniętego, fałszywego snajpera, pełnił więc czasami Nemanja Nikolić, najlepszy napastnik polskiej ligi, w kadrze zdecydowanie mniej skuteczny. Podobnie jak w europejskich pucharach. On miał dogrywać, bo w kadrze skutecznością nie błyszczy. Inaczej jak Krisztian Nemeth oraz Adam Szalai. Napastnicy odpowiednio: arabskiej Al-Gharafy oraz Hannoveru 96.
Prawdopodobny skład
Gabor Kiraly (40 lat, Szombathelyi) - Attila Fiola (26, Puskas Akademia), Richard Guzmics (29, Wisła Kraków), Roland Juhasz (32, Videoton), Tamas Kadar (26, Lech Poznań) - Zoltan Gera (35, Ferencvaros), Adam Nagy (20, Ferencvaros), Laszlo Kleinheiser (22, Werder Brema), Balazs Dzsudzsak (29, Bursaspor) - Nemanja Nikolić (28, Legia Warszawa), Adam Szalai (28, Hannover 96)
Gwiazda drużyny: Balazs Dzsudzsak (29 lat, Bursasport, 70A - 17 goli)
Największy piłkarz węgierski ostatnich lat. Gabor Kiraly w barwach Herthy Berlin był solidny. Krisztian Lisztes czy Pal Dardai mieli znakomite momenty w Bundeslidze. Imre Szabics w pewnym momencie strzelał z częstotliwością karabinu maszynowego. Również reprezentantom Polski. Żaden z nich nie zbliżył się jednak do renomy, jaką zyskał Dzsudzsak w barwach PSV. Stając się jednym z bardziej łakomych kąsków na giełdzie transferowej.
Zrobił błąd. Wybrał kierunek wschodni, nie zachodni. Miast Premier League czy La Liga, wybrał Rosję. Przebogate wówczas Anży Machaczkała. Skusiły go zarobki i perspektywa ambitnego projektu. Wyszło średnio. Stan konta zaczął się zgadzać, ale sukcesów zabrakło. Zabrakło również ambicji, a kolejne transfery - do Dynamo Moskwa oraz Bursasporu - ostatecznie potwierdziły, że Dzsudzsak wielkiej kariery już nie zrobi.
Niesforny. Chadzający swoimi ścieżkami. Kapitan kadry Węgier to piłkarz trudny. Rzadko wpisujący się w obowiązujące schematy. Gdy mieszkał w Moskwie, nie miał oporów, by krytykować swoich szefów. Marudził, że ci blokują jego transfer do Liverpoolu. W Dynamie i tak wytrzymano długo, bo dopiero latem poprzedniego roku postanowiono, że dalsza współpraca nie ma najmniejszego sensu. I za bezcen oddano skrzydłowego do Turcji. Superligi jednak nie podbił.
Czy zostanie gwiazdą Euro 2016? Zależy. Talent ma. Możliwości również. Tyle że od dobrych czterech lat nie grał na poziomie, do którego przyzwyczaił nas w PSV. Mimo to, jeśli Węgrzy mają osiągnąć sukces, to tylko z nim w roli gwiazdy i lidera. Bo drugiego zawodnika równie dynamicznego, z równie precyzyjnym dośrodkowaniem i równie soczystym uderzeniem, Madziarzy po prostu nie mają.
Selekcjoner: Bernd Storck
Niezwykła przygoda trenerska. Wieczny asystent, który z Jurgenem Roberem zwiedził niemal całe Niemcy. VFL Wolfsburg, Hertha Berlin, Borussia Dortmund, a w pewnym momencie nawet Partizan Belgrad - Storck mógłby zbudować sobie przepiękne CV. Problem w tym, że nigdzie nie mógłby wpisać sobie posady pierwszego trenera. Bo nim został dopiero w roku 2008.
Dzisiaj 53-latek. Wówczas szkoleniowiec absolutnie zielony. Odpowiedzialności nie brał na swoje plecy nigdy. Wolał pomagać, doradzać. W Kazachstanie presji wielkiej nie miał. Mógł się uczyć. Kajrat Ałmaty, młodzieżowa reprezentacja, wreszcie reprezentacja seniorów - modelowa przygoda z Kazachami zakończyła się dość niespodziewanie latem 2015 roku. Po tym jak Pal Dardai, dotychczasowy sternik kadry, zmuszony był porzucić zespół na rzecz swojego drugiego, równoległego pracodawcy - zespołu Herthy Berlin. Federacja powierzyła zespół Niemcowi, a ten odwdzięczył się w najlepszy możliwy sposób.
Sukces? Ogromny. Już na starcie pracy. Pierwszy awans na międzynarodową imprezę po 30 latach oczekiwania. Wyeliminowanie w barażach Norwegii - to triumf niezaprzeczalny. Trudny do przecenienia. Nic więc dziwnego, że Storck już dzisiaj jest pewny, że poprowadzi Madziarów również w kolejnych eliminacjach. Do mundialu w Rosji. - Chcemy stabilizacji zespołu - napisano w oficjalnym oświadczeniu federacji tuż po podpisaniu kontraktu.
Po latach chaosu, złej organizacji, nadchodzą lepsze czasy również dla węgierskiej piłki?
Historia
Kiedyś byli wielcy. Najlepsi. To oni uczyli futbolu resztę świata. Zdobywali medale wielkich imprez. Później zanotowali zjazd, a dzisiaj o czasach wielkości przypominają już tylko stadiony-skanseny, zupełnie nieprzystające do obecnych czasów. I pomniki dawnych herosów, legendarnych piłkarzy, trwale zapisanych w historii futbolu.
Dwa medale mistrzostw świata. Pierwszy zdobyty jeszcze przed wojną. Drugi - tuż po, za sprawą niezwykłego szkoleniowca Gustava Sebesa. Niezwykłego, bo z dzisiejszej perspektywy, przypominającego połączenie Marcelo Bielsy, Pepa Guardioli i sir Alexa Fergusona. Charyzmatycznego taktyka, który odmienił oblicze piłki nożnej. To on zbudował słynną Złotą Jedenastkę Węgier. Miał poparcie komunistycznej władzy, wycisnął z aparatu państwowego tyle, ile tylko mógł, ale sukcesy zawdzięczał już tylko swoim pomysłom.
To on pierwszy zastosował słynną "brazylianę". Ustawienie 4-2-4. Miał szczęście. Miał odpowiednich do tego wykonawców. Kluczową rolę przypisał Nandorowi Hidegkutiemu. Fałszywego rozgrywającego, przemieszczającego się pomiędzy formacjami. Dzięki temu Węgrzy w każdym miejscu boiska potrafili uzyskać przewagę liczebną i zwyczajnie zabiegać przeciwników. Ale to był tylko jeden z atutów. Drugim były prawdziwe gwiazdy. "Żelazna główka" Sandor Kocsis. Kapitan Jozsef Bozsik. Szalony drybler Zoltan Czibor. Wielki bramkarz Gyula Grocsis. I legendarny "Galopujący Major" Ferenc Puskas, czyli prawdopodobnie największe futbolowe indywiduum do momentu, gdy świat nie zobaczył Pele.
Mundial 1954. Kulminacyjny moment Złotej Jedenastki. Węgrzy ruszyli po złoto jak burza. Byli niekwestionowanym faworytem. Przed turniejem dwukrotnie zlali Anglików, w tym raz na Wembley. Na turnieju w Szwajcarii, już w fazie grupowej, zmiażdżyli Niemców. Wygrali 8:3, a później poradzili sobie również z mistrzami oraz z wicemistrzami świata. Najpierw z Brazylią, później z Urugwajem, chociaż wśród obrońców tytułu dosłownie oszalał Juan Hohberg. Strzelił dwa gole, doprowadził do dogrywki, a na koniec... zemdlał. Z emocji, z wysiłku, z wyczerpania - niewiadomo. Padł, powstał, ale do ostatniego gwizdka był już tylko kolejnym widzem.
W Bernie, w spotkaniu finałowym, na Niemców - ponownie! - nikt nie stawiał. Ale to oni, w przedziwnych okolicznościach, na mokrym boisku, właściwie w błocie, sięgnęli po złoto. Madziarzy mieli wówczas wygrać 50. raz z rzędu. Mieli, ale chociaż prowadzili 2:0 już po sześciu minutach, nie potrafili odpowiedzieć na kolejne ciosy podopiecznych Seppa Herbergera. Trafiali w słupek, poprzeczkę, ale akurat nie do bramki Toniego Turka. "Cud w Bernie" - ochrzciła później prasa finałowe starcie.
To był koniec węgierskiej dominacji. Wybuchła wojna domowa, czołowi piłkarze uciekli z kraju, a kolejne pokolenia nie okazały się już tak utalentowanego. I chociaż Florian Albert sięgnął nawet po Złotą Piłkę, a Węgry do początku lat 70. docierały do medalowych miejsc na turniejach o mistrzostwo Europy, futbolowy płomień powoli jednak dogasał. Skończyły się rewolucyjne pomysły, skończyła legenda zespołu niezwykłego i niepodrabialnego. I nawet rekordowy triumf nad Salwadorem podczas mistrzostw świata w 1982 roku (10:1) nie zmienił oblicza drużyny. Tym bardziej, że zespół w Hiszpanii nie wyszedł nawet z grupy.
Aż pojawiła się mała iskierka. Awans na Euro 2016. Węgry wstają z kolan?