- Niedawno byłeś trzecim bramkarzem Blackburn, a już jesteś pierwszym...
- Zajęło mi to siedem miesięcy (śmiech), ale przy odrobinie szczęścia i... cudzym nieszczęściu, kontuzji rywali, udało się wskoczyć do bramki.
- Bramkarzom, którzy nie grają, brakuje pewności...
- Szczerze mówiąc, nie byłem przygotowany psychicznie na powrót do bramki Blackburn. Już powoli zacząłem się godzić z tym, że zostanie mi tylko odliczanie dni do końca sezonu i trenowanie. Ale jak już wszedłem do bramki, to szybko się przyzwyczaiłem do gry.
- Co dalej będzie z tobą?
- Ten klub jest, delikatnie mówiąc, specyficzny (śmiech). Często zmieniają się tutaj trenerzy. Co będzie jutro i kto będzie jutro? Nie wiadomo. Trudno jest się połapać w decyzjach władz klubu, więc sam nie wiem, co może być w przyszłym sezonie. Wszystko może się zmienić jak za pstryknięciem palcami.
- Siedząc na ławce w Genk, chyba miałeś moment załamania.
- Nauczyłem się wtedy pokory i tego, żeby się nie poddawać, robić swoje i czekać na szansę, która może nadejść. Trzeba mieć świadomość, że zrobiło się wszystko, żeby tę szansę wykorzystać.
- W Genk masz jeszcze kontrakt przez 3 lata.
- Tak, jestem z nimi w kontakcie. Jeśli Blackburn nie będzie chciało mnie zatrzymać, może tam wrócę... na chwilę. Najważniejsze, żeby ktoś mnie chciał.
- Powrót do Polski wykluczasz?
- W tym momencie tak. Na tym etapie kariery chcę jeszcze grać za granicą. Ale do Polski zawsze można wrócić. To żadna ujma. Najważniejsze jednak teraz to zakotwiczyć gdzieś na dłużej, znaleźć swoją przystań i spokój. A czy to będzie Blackburn, Genk, czy jakikolwiek inny klub... sam chciałbym to wiedzieć (śmiech).