Słowo „dystans” trzeba traktować dosłownie: legendarny reprezentant kraju wciąż rehabilituje się po koszmarnym wypadku, jaki przydarzył mu się w czerwcu. Na szczęście w dniu szczególnym – czyli w 50. rocznicę „zwycięskiego remisu” na Wembley, którego był jednym z autorów – miał dla kibiców i czytelników „SE” dobre wieści na temat swego samopoczucia. Za to trudniej było mu mówić o obecnej kadrze...
„Super Express”: - Dusza boli po niedzieli?
Henryk Kasperczak: - Boli. Szkoda, że nie daliśmy sobie więcej szans przed ostatnim grupowym meczem z Czechami.
- Wiele gorzkich słów wylało się pod adresem reprezentacji po remisie z Mołdawią. Pan też uważa, że na tych zawodnikach nie da się zbudować dobrej drużyny?
- Zawsze można skonstruować coś ciekawego. Pod warunkiem, że zmienią się struktury w Polsce. Inaczej wciąż będziemy kuleć – i w piłce klubowej, i reprezentacyjnej.
- Co pan rozumie pod hasłem: „zmienią się struktury”?
- Gramy zagranicznymi średniakami w naszej lidze, a do Ligi Mistrzów wciąż się zakwalifikować nie potrafimy. Może więc trzeba w końcu oprzeć kluby na polskich trenerach i na ich wychowankach? Tyle że u nas system nastawiony jest na to, by 16-17-latkowie już wyjeżdżali na Zachód, a w zamian koszulkę z orzełkiem dajemy na przykład Matty’emu Cashowi. Fajnie chłopak gra w piłkę, ale… nic więcej. W klubie, gdzie jest otoczony świetnymi partnerami, daje radę. A u nas…? Efekt jest taki, że zachwycimy się od czasu do czasu jakąś niespodzianką, ale stabilizacji wyników ani w klubach, ani w reprezentacji nie mamy.
- Po Fernando Santosie mamy polskiego trenera u steru reprezentacji. To dobrze?
- Miarą sukcesu Michała Probierza będą wyniki, trudno go po dwóch meczach oceniać. Na pewno potrzeba mu wsparcia z każdej strony. Czesław Michniewicz niby je miał, ale i tak zapłacił głową za czyjeś błędy – mówię o aferze premiowej. A przecież efekt sportowy osiągnął bardzo konkretny: reprezentacja na mundialu wyszła z grupy.
- Santos już wyniku nie zrobił, choć to fachowiec dużej klasy. Czemu?
- A jemu akurat niespecjalnie pomagano, a czasem wręcz działano na jego zgubę. Pamięta pan, jak mu na trzy dni przed eliminacyjnym meczem z Mołdawią wpisano w terminarz towarzyską potyczkę z Niemcami? Nie chciał jej, ale musiał zagrać, bo nikt go o zdanie nie pytał. Dopóki będziemy podkopywać autorytet każdego selekcjonera, omijając go w ważnych decyzjach dotyczących zespołu, nie będziemy mieć wyników.
- No dobra; to jeszcze raz zapytam o obecnego selekcjonera…
- Mamy problemy z wynikami, ale przede wszystkim z grą. I to wcale nie od dziś. Na EURO 2016 drużyna Nawałki miała ambicje i była silna sportowo. Graliśmy ładną piłkę, a kadrowicze byli u szczytu swej dyspozycji. I wydawało się, że tak będzie już na zawsze. Tymczasem kompletnie nie wyszło nam wprowadzenie nowej generacji reprezentantów, mających zastąpić bohaterów tamtego turnieju. I wciąż tych następców szukamy. Nie wiem, jak długo to potrwa i czy znajdzie ich akurat Michał Probierz. Na razie ma młodą, niedoświadczoną drużynę, która nie radzi sobie w bardzo słabej grupie.
- Ale przynajmniej próbuje, szuka; symbolem tych poszukiwań może być Patryk Peda. Zaczyna w takim wieku, jak za pańskich czasów Władysław Żmuda na tej samej pozycji!
- Pyta pan o zawodnika grającego w Serie C. Nie wiem, może – jak się ogra, nabierze doświadczenia – będzie filarem kadry. Ale dziś ciężko wyrokować. Wyniki nie przyjdą ot tak, na pstryknięcie. Przecież rozpada nam się na naszych oczach kręgosłup reprezentacji: Szczęsny – Glik – Krychowiak – Lewandowski. Jeśli już mówimy o tych starszych zawodnikach; wie pan, co mnie zaskoczyło?
- Nie wiem, ale pewnie zaraz mi pan powie.
- Michał Probierz – zresztą słusznie, bo zawodnik swą dyspozycją na to zasłużył – sięgnął po Kamila Grosickiego, ale potem zostawił go na ławce rezerwowych. Dlaczego? - pytam. Wszedł dopiero w końcówce meczu z Mołdawią, ale tą zawieruchą, jaką robił w obronie rywali pokazał, że jego miejsce powinno być w pierwszej jedenastce. Niech gra, aż mu starczy sił. A jak już ich braknie, to wtedy zrobi miejsce młodszemu.
- Od wspomnianego przez pana turnieju EURO 2016 minęło siedem tłustych lat, w trakcie których graliśmy w finałach ME i MŚ. Teraz czeka nas siedem chudych lat?
- Jeżeli drużyna chce robić wyniki, to może w niej być dwóch słabszych zawodników, i dziewięciu świetnych. A u nas - choć chłopacy są ambitni, tego im nie odmówię - proporcje są odwrotne.
- Kto – według pana – był świetny w dwóch meczach pod batutą Probierza?
- Trudne pytanie, bo całej drużynie czegoś brakuje. Z przeciętności wybijał się tylko Przemek Frankowski. W tej chwili najlepszy nasz zawodnik, pracuje kapitalnie. Postępy zrobił Karol Świderski, ale nie wystarcza to do wygrywania meczów.
Henryk Kasperczak ma konkretne życzenie dotyczące Roberta Lewandowskiego
- A czego potrzeba do wygrywania?
- Drobnego choćby sukcesu, który stanie się fundamentem. Będzie lepiej, jeżeli coś wygramy; wtedy pojawi się zaufanie chłopaków do samych siebie, do kolegów i do tych, którzy tą drużyną zarządzają. Fundamentem wielkiej kadry trenera Górskiego był mecz na Wembley w 1973. Dał nam pewność siebie i przekonanie, że możemy wszystko. Życzę ekipie Michała Probierza, by dla niej takim zaczynem stała się listopadowa potyczka z Czechami. Ale optymizmu w tym momencie we mnie mało...
- Pan by namawiał Roberta Lewandowskiego do pozostania w reprezentacji, jak już wyleczy kontuzję?
- A iluż to mamy zawodników o takich umiejętnościach i takiej klasie? Absurdem są głosy „ekspertów”, obwiniających akurat jego za brak wyników kadry. Dobrze, że obecny selekcjoner twardo zaznaczył, iż on nie wyobraża swojej drużyny bez „Lewego”. Nie dziwię się. „Lewy” na boisku to dwóch zawodników rywala oddelegowanych do pilnowania go, a więc i nieco więcej miejsca dla innych naszych graczy. Więc mam nadzieję, że jeszcze jakiś czas pogra w kadrze, choć oczywiście on sam nam meczów nie będzie wygrywać. Nie może strzelać bramek, ale też rozgrywać piłkę, po którą często sam się cofa w głąb pola.