Po spektakularnym zwycięstwie z Czechami, apetyty kibiców reprezentacji znacząco wzrosły. Dlatego w Bratysławie mieliśmy prawo liczyć na kolejne trzy punkty zdobyte w eliminacjach MŚ 2010. Chociaż podkreślano przed spotkaniem, że Polakom mecze w środy, rozgrywane po sobotnich, nie zawsze wychodzą, jednak Leo Beenhakker zapewniał iż kompleks drugiego spotkania nie istnieje. Niestety, okazało się inaczej, choć przez długi czas nic na to nie wskazywało.
Holender desygnował do gry niemal taką samą jedenastkę jak w sobotę na Stadionie Śląskim. Jedyną zmianą była pozycja lewego obrońcy, na której zamiast kontuzjowanego Jakuba Wawrzyniaka z Legii, zagrał Grzegorz Wojtkowiak z Lech. Od początku spotkania widać było, że Słowacy nastawieni są na murowanie dostępu do własnej bramki, co wymuszało atak pozycyjny. Biało-czerwoni rozkręcali się z minuty na minutę, powoli łapiąc wiatr w żagle. Dopiero w 20. minucie pierwszą sytuację strzelecką miał Paweł Brożek, jednak jego uderzenie o pół metra minęło bramkę Słowaków. Napastnik Wisły mógł znaleźć się sam na sam z bramkarzem gospodarzy również kilkanaście minut później, jednak nie udało mu się przyjąć świetnego podania od Rogera. Szansę na gola mieli również Ebi Smolarek i Jakub Błaszczykowski. Niestety zawodnik Boltonu pośliznął się uderzając na bramkę po ładnej, kombinacyjnej akcji. Natomiast pomocnik Borussi dostał idealne podanie od Rafała Murawskiego, ale zbyt wiele siły włożył w strzał z 12 metrów, a piłka poszybowała nad poprzeczką. Z kolei Marcin Wasilewski, po jednym z dośrodkowań z rogu, próbował nawet strzelać... z przewrotki. Swoje szanse mieli również Słowacy. Najpierw zapachniało grozą, gdy Wasilewski naciskany przez jednego z napastników stracił piłkę, jego błąd naprawił jednak Wojtkowiak. Drugi raz, gdy piłkę po dośrodkowaniu przez pole karne wybił Artur Boruc. Tam dopadł to niej Wittek, który – zupełnie jak Smolarek – poślizgnął się przy strzale.
Po przerwie obraz gry wyglądał nieco gorzej. Słowacy próbowali atakować, jednak nie stwarzali wielkiego zagrożenia pod bramką biało-czerwonych. Natomiast po naszych piłkarz coraz bardziej było widać zmęczenie sobotnim meczem z Czechami. Czas grał na naszą niekorzyść, jednak tylko do 70. minuty. Wówczas to przytomnym podaniem do Brożka popisał się Błaszczykowski, który lekko przerzucił piłkę nad słowackimi obrońcami. Paweł znalazł się sam na sam z bramkarzem, ale zamiast uderzać, przytomnie podał do Smolarka, który nie miał problemu by umieścić piłkę w pustej bramce. Po bramce nam grało się łatwiej, natomiast Słowacy nie wykazywali większej determinacji w dążeniu do wyrównania. Polacy spokojnie rozgrywali piłkę z dala od własnej bramki, zyskując cenne sekundy, co jednak odbiło się na 4. minuty przed końcem meczu. Słowacy wykonywali zupełnie niegroźny rzut z autu, piłka powędrowała w pole karne gdzie nie złapał jej Boruc. Odbiła się od stóp polskiego bramkarza i spadła wprost pod nogi Sestaka, który wbił ją do pustej bramki. Prawdziwy dramat miał miejsce kilkanaście sekund później. Po strzale jednego ze Słowaków piłka odbiła się od Dariusza Dudki i uderzyła w słupek. Do obitej futbolówki dopadł ponownie Sestak i mimo rozpaczliwej interwencji Wasilewskiego i Boruca, zdobył bramkę. Po tych ciosach Polska już się nie podniosła. Co prawda Smolarek strzelił drugiego gola, jednak padł on z pozycji spalonej.
Tak więc mieliśmy trzy punkty, jednak tylko do 85. minuty. Polacy chyba zbyt wcześnie chcieli dociągnąć do końca meczu i po strzeleniu tylko myśleli o ostatnim gwizdku, co odbiło się bardzo boleśnie. Nie popisali się piłkarze, nie popisali się również kibice, którzy przed meczem wszczęli bójkę z policją.
Słowacja – Polska 2:1
Bramki: Smolarek 70. - Sestak 85., 86.
Słowacja: Senecky – Petras, Pekarik, Cech, Sapara – Sestak, Zabavnik (83. Kozak), Durica, Hamsik, Jendrisek (80. Obzera) - Vittek
Polska: Boruc – Wasilewski, Żewłakow, Dudka, Wojtkowiak – Błaszczykowski, Mariusz Lewandowski, Murawski (66. Garguła), Roger (89. Robert Lewandowski), Smolarek – Paweł Brożek (84. Krzynówek)
Żółte karki: Wojtkowiak (Polska)