„Super Express”: - Ależ pan wsadził kij w mrowisko swoim wpisem na platformie X! „Ta zadra jest niepotrzebna. W Marku siedzi żal” – odpowiedział na niego Michał Listkiewicz…
Marek Koźmiński: - Michał Listkiewicz, jak by to powiedzieć, szuka swego miejsca w życiu. Jeżeli czuje się tak mocny, to niech – prócz gadania – sam pomoże w wyborze Polaka do władz UEFA.
- Jak pan dziś odbiera w ogóle generalnie pozycję PZPN-u i prezesa Kuleszy w europejskiej piłce? Bo parę ciekawych imprez – Superpuchar Europy, finał Ligi Konferencji, finały ME kobiet U-19 – za jakiego kadencji nam przyznano…
- Proszę nie mieszać jednego z drugim. Czym innym jest PZPN i obiekty sportowe, które posiada Polska oraz imprezy, które organizowali i zorganizują, a czym innym – nazwisko „Kulesza”. To są dwie różne rzeczy. I pamiętajmy, że w tym wszystkim jest jeszcze Boniek, który w UEFA coś znaczy i jak już coś ma być pozytywnego dla nas, to on tam raczej tę cegiełeczkę do tego dokładał i dokłada.
Marek Koźmiński wyjaśnił motywy wpisu o Cezarym Kuleszy
- Czyli patrzmy raczej na Bońka, gdy o tych wydarzeniach mówimy, a nie na Kuleszę?
- Tego nie powiedziałem. To zasługa polskiej piłki. Nie personifikowałbym tego, sprowadzał do zasług wyłącznie prezesa Kuleszy. I tu wróciłbym do mojego wpisu, bo on osobiście, personalnie dotyczy tylko i wyłącznie jego. Jeżeli chce się na salony europejskie wybierać, wypadałoby w jakimkolwiek obcym języku mówić trzy słowa, bo bez tego z nikim się nie porozumie.
- Ewentualnie po rosyjsku, choć dziś to mocno passé...
- A słyszał pan prezesa mówiącego po rosyjsku? Ja słyszałem i mam wrażenie, że – uczęszczając do szkoły podstawowej i do liceum, gdzie ten język mi wkładano do głowy - jestem zbliżony poziomem do prezesa Kuleszy w operowaniu nim. Bądźmy poważni… Jeszcze raz wrócę do myśli, którą chciałem przekazać tym wpisem: jeżeli ktoś chce być ambasadorem – bo to w końcu jest ambasador, a nie mówi w jakimkolwiek języku choćby na poziomie „Kali jeść, Kali pić”, to - proszę wybaczyć – dla mnie jest to śmieszne.
- Przydałaby się taka umiejętność, to prawda. Zwłaszcza w rozmowach kuluarowych, często ważniejszych niż te oficjalne.
- Ale nie tylko o nie chodzi. Dokumenty sporządzane są w każdym z sześciu języków oficjalnych UEFA. I w jakim języku prezes Kulesza je zrozumie? Oczywiście ktoś powie: „Przecież mu to przetłumaczą, przygotują”. I będzie mieć rację. Ale jak sobie poradzi w sytuacji, gdy na bieżąco, w trakcie konkretnej dyskusji, będą podejmowane jakieś decyzje?
- Trudno jednak nie skłaniać się ku tezie, że w środowisku piłkarskim kontakty osobiste bywają ważniejsze od merytoryki. A do Polski, na zaproszenie prezesa Kuleszy, ostatnio wpadł Aleksander Čeferin. Ważny sygnał?
- Niech pan nie przesadza. Co ma kurtuzacyjna wizyta Čeferina – i późniejsze wzięcie go na siłę do pana prezydenta, który podobno niezadowolony był z tego faktu – do międzynarodowej pozycji Kuleszy?
- Czyli nie traktować tego jako pokazanie przez Čeferina: „to jest mój człowiek”?
- Nie, bądźmy poważni. To raczej działanie na zasadzie: „Pokażę panu, do kogo mam numer w moim telefonie”… Więc nie przenośmy naszej rozmowy na ten poziom. Zresztą – powtórzę to po raz kolejny – odniosłem się tylko do umiejętności lingwistycznych prezesa.
- Bardzo „ad personam”!
- Oczywiście. Bo jak się „persona” pcha na takie stanowisko, to ja mówię: „sprawdzam”. Sprawdzam, z jakimi atrybutami się pcha.
Marek Koźmiński wskazał „kandydata marzeń” do władz UEFA
- A gdybyśmy mieli w takim razie w polskim środowisku piłkarskim szukać kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami – nie tylko lingwistycznymi - na wspomniane miejsce w Komitecie Wykonawczym, to pan by wskazał kogoś?
- Tak.
- Kogo?
- Dariusza Mioduskiego.
- Miałby szanse na międzynarodowej arenie na poparcie?
- Oczywiście, że miałby. To gość, który nie ma dziś w Polsce rywala na swym poziomie, ze względu na obycie międzynarodowe i umiejętności. Natomiast czy innym jest - jakby to powiedzieć… - marzenie, a czym innym są realia. Pan Mioduski nie jest członkiem Zarządu PZPN, nie pełni w związku żadnej funkcji, więc nie będzie polskim kandydatem.
- Prozaiczne pytanie brzmi następująco: czy nie lepiej mieć kogokolwiek w tym Komitecie Wykonawczym, niż nie mieć nikogo?
- Ale oczywiście, że tak. Ja tylko zadaję sobie pytanie, czy akurat ten proponowany kandydat jest najlepszy. I odpowiadam na nie: z powodu językowego – a to ważny aspekt – jest niepoważna. I tyle.
- Cała ta „akcja” z wystawieniem kandydatury prezesa Kuleszy może mieć wpływ na wynik czerwcowych wyborów szefa PZPN?
- Tak. Proszę sobie przypomnieć, co się wydarzyło z Grzegorzem Latą, kiedy miał podobne ambicje bycia członkiem Komitetu Wykonawczego. Dostał chyba trzy głosy, a potem…
-… przegrał wybory na prezesa PZPN.
- Jeżeli Kulesza dostanie się do Komitetu Wykonawczego, to wpływ tego wydarzenia na wybory w kraju będzie dla niego pozytywny. Jeśli nie – może to oznaczać osłabienie – może o 5-10 procent -jego pozycji.